Mac Ayres – „Magic 8ball” [RECENZJA]

Czwarty album w dorobku tego młodego muzyka jest niejako reakcją na to, co zgotowała mu światowa sytuacja. A zaczęło się tak dobrze, bo wydany w 2019 r. jego najbardziej dojrzały krążek „Juicebox” wszedł w fazę promocji. Rozpoczęła się trasa, koncerty świetnie się sprzedawały, rozkręcała się rozpoznawalność i uznanie w branży. I nagle wszystko stanęło, światowy lockdown zamknął wszystkich artystów, ale chyba największą krzywdę zrobił tym, którzy dopiero nabierali rozpędu. Można było się załamać. Ale 24-letni Ayres się nie poddał, cały czas pracował nad nowym repertuarem, aby w styczniu tego roku wydać nowy album. Cały materiał został napisany i w większości nagrany samodzielnie – tutaj Ayres pokazał swoje ogromne możliwości, bo oprócz tego sam zrealizował filmiki do singli, a nagrał je w swoim mieszkaniu. To się nazywa świadomy artysta!
„Magic 8ball” to 8 piosenek i stylistyczny powrót do tego, co było głównie na dwóch pierwszych albumach, czyli klimatów refleksyjnych. Ale nie dajmy się nabrać, to nie są ckliwe ballady, a przynajmniej nie w takim potocznym znaczeniu. Bo można powiedzieć, że tak powinna brzmieć liryka XXI wieku, a wszystko jest tu po coś. Częściową odpowiedzą na ten klimat mogą być tytuł i okładka albumu – magic 8ball to plastikowa kulka wynaleziona w 1950 roku, służąca do przepowiadania przyszłości. Bardziej zabawka niż profesjonalne narzędzie magii, zresztą produkowana przez potentata gadżetów dla dzieci, firmę Matel. I tę przyszłość w taki trochę dowcipny sposób stara się poznać Ayres, bo na pewno chciałby wiedzieć, kiedy będzie mógł wrócić do koncertowania.
W tym materiale wszystkie utwory reprezentują gatunek piosenek zwyczajnych, dających zaśpiewać się na domówce albo przy ognisku. Najbardziej podoba mi się „Sometimes”, bardzo prosta, urocza ballada. Szkoda jedynie, że artysta ciut przekombinował interpretacyjnie, ale to choroba większości młodych muzyków, którzy boją się, że jeśli za długo będzie prosto, to będą posądzeni o brak wyobraźni. Ponadto Ayresa za bardzo nosi do śpiewania falsetem – i to także zjawisko dziś powszechne niestety, jakby wszyscy wokaliści zapisali się do zawodów kto śpiewa najwyżej. Bo prawda jest taka, że Mac Ayres warunkami głosowymi nie powala, ale wszystko jest tak spójne i przekonujące, że nie można mieć wątpliwości, że słuchamy znakomitego, świadomego muzyka.
Warto też chwilę dłużej zatrzymać się na „Brand New”, uroczej balladzie ze świetnym aranżem. Ale tak naprawdę to tutaj każda piosenka jest niezła, tworząc niezły klimat do spędzenia wieczoru w domu i zastanowieniu się nad czymkolwiek, albo pobawieniu się we wróżenie, np. przy pomocy magic 8ball.
9/10