Maja Kleszcz – „Odyseja” [RECENZJA]
To już 12 płyta artystki.
Większość z nich nagrała jako członek zespołów (Kapela ze Wsi Warszawa, Micromusic, IncarNations) lub we współpracy z Kwartetem Prowincjonalnym i Wojciechem Krzakiem. Ten ostatni, również były członek Kapeli i IncarNations jest na "Odysei" osobą szczególną – jako autor tekstu i muzyki do wszystkich utworów. Jak mówią twórcy albumu, punktem wyjścia było rzucenie wyzwania współczesnej technologii. Tak narodziła się idea "Odysei" – albumu, który ma w zamyśle połączyć humanizm z muzyczną przestrzenią cyfrową.
Na płycie słyszymy zaledwie 8 piosenek i 2 remixy.
Ta skondensowana zawartość wzmacnia siłę przekazu – muzyka dociera do naszej wyobraźni, a bardzo różnorodne interpretacje wokalistki stanowią o kolorycie albumu. Jest nowocześnie i magicznie. Niestety materiał jest nierówny. Obok całkiem udanych: "Na Titanicu bal", "Czekam na znak" i świetnej "Odysei" znalazły się utwory trochę słabsze. Szczególnie te wolne, natrojowe nie są już tak interesujące. To jednak nie jest zarzut, bo każdemu ma prawo się podobać coś innego. Do mnie szczególnie nie przemawiają "Ul" i "Zabierz mnie". Najbardziej przeszkadza mi niekonsekwentna emisja głosu artystki. W kilku utworach brzmi tak jak zawsze, prawdziwie i oryginalnie. Niestety bardzo często słyszę podobieństwa w głosie, a zwłaszcza w sposobie interpretacji do Ani Rusowicz, a na tę wokalistkę mam szczególną alergię. Właśnie to podobieństwo bardzo mi przeszkadzało w delektowaniu się tym ciekawym materiałem.
Udanym pomysłem było umieszczenie na koniec albumu 2 remixów autorstwa Marcina Cichego.
Takie eksperymenty najbardziej lubię, bo pokazują proces twórczy, wszystko to, co artysta robi po drodze w osiągnięciu efektu końcowego. Dobrze, że Maja Kleszcz pokazała nam nowe oblicza piosenek: "Odyseja" i "Czekam na znak", bo znakomicie uzupełniają cały materiał i świetnie wpisują się w "technologiczne" podejście do całego materiału.
Maja Kleszcz zawsze szła pod prąd. Jej artystyczne decyzje były śmiałe i bezkompromisowe. Taka też jest "Odyseja" – płyta niewątpliwie ciekawa. I nie mogę zrozumieć, że właściwie przeszła w naszych mediach bez większego echa. Niewiarygodne!
7/10