Skip to content
24 paź / Wojtek

Małgorzata Wojciechowska – „Lubczyk” [RECENZJA]

Debiutanckiej płyty artystki, która debiutantką nie jest słucha się jakoś inaczej. Po pierwsze – zebranie na płytę materiału podsumowującego niemalże dwudziestoletnie sceniczne życie na pewno jest wydarzeniem dla samej artystki. Po drugie – po raz kolejny przekonujemy się, że dziwny jest ten świat, w którym byle gwiazdeczki obecne są we wszystkich radiach, na dużych plenerach i dożynkach gminnych, tymczasem prawdziwi artyści muszą swoją drogę realizować zupełnie inaczej: powoli i mądrze.

"Lubczyk" to 10 piosenek układających sie w piękny koncert. Najlepiej tego albumu słucha się z dołączoną książeczką w ręku. Tutaj wyszło sceniczne doświadczenie Małgorzaty – dramaturgia płyty ułożona jest wg określonej koncepcji, a całość uzupełniają poprzedzające poszczególne piosenki krótkie "słowa wstępne" napisane przez artystkę. I w ten sposób możemy się poczuć jak na koncercie. 

Małgorzata Wojciechowska to artystka uznana, obsypywana nagrodami wokalnymi i aktorskimi, a jej popularność zamyka się w bardzo określonym, przepraszam za wyrażenie…..elitarnym środowisku. I pewnie dlatego artystka zdecydowała się  na samodzielne wydanie płyty, korzystając z dobroci akcji crowdfundingowej. Wszystko się udało – pieniędzy zebrano więcej niż początkowo planowano – i teraz możemy delektować się tekstem, muzyką, głosem i kilkoma jeszcze elementami. Jednym słowem "produkt" kompletny.

Samodzielność w wydaniu albumu to także repertuar – artystka napisała większość piosenek. I właśnie te utwory robią na mnie największe wrażenie. Zwłaszcza "Kujawiak żałobny", a jeszcze bardziej "Przed świtem". W tych piosenkach najlepiej słychać spójność materii z interpretacją wokalistki, która jeszcze potrafiła tak dobrać muzyków, że ci byli  w stanie dołożyć dodatkowej magii.

No właśnie, skoro już o muzykach mowa. Małgorzata prawdopodobnie wie, jaki efekt chce osiągnąć, albo wie komu może zaufać, bo każdy utwór ma tu swoją koncepcję wykonawczą. I niby te aranżacje się różnią, to są jednak umieszczone w określonej sferze brzmieniowej spójnej dla całego albumu. Pięknie gra fortepian (Łukasz Mazur), w zależności od potrzeby jest liryczny, albo zawadiacki, innym razem nieco uciekający z konwencji, a jednak ciągle w środku tego wszyskiego. Zachwyca kontrabas (Michał Braszak), zwłaszcza w "Jesteś". Osobne oklaski zarezerwowałem dla trąbki Adama Lepki. Jego udział, raczej delikatny i tylko w niektórych utworach, jest pokazem najwyższej klasy. Bardzo proste, piękne partie solowe w "Kujawiaku żałobnym' i "Szumi czas" to ozdoba albumu. 

I jeszcze jeden drobiazg. Bo okazuje się, że nie trzeba biegać z transparentami i racami, aby pokazać swoje korzenie. I dumę z tym związaną. Utwory oparte na polskich tańcach narodowych ("Kujawiak bez końca", "Oberek lotny") wymagają od twórców określonej świadomości. (No bo kto dzisiaj pisze piosenki w metrum 3/8?) Jest jeszcze melodyka sięgająca do tradycji śpiewu ludowego.

A teraz…. Czas wygodnie usiąść, nalać sobie czegoś dobrego i wybrać się w tę piękną podróż. A jeśli nie mamy jeszcze płyty? No to biegusiem tutaj:

 

 

 

Zostaw komentarz