Małpa – „Bóg nie gra w kości” [RECENZJA]

Ten album powinien się nazywać „pod prąd”, albo „po swojemu”, bo tu głównie, w niemalże każdym utworze biją po uszach transakcentacje. Co prawda artysta w jednej z piosenek przyznał, że nie posiadł umiejętności czytania nut, więc nie wie co to słaba i mocna cześć taktu, a związku z tym akcentacja w muzyce. Ale na pewno dowiedział się w podstawówce, że w języku polskim akcent w większości przypadków przypada na przedostatnią sylabę. A Małpa, jakby na przekór, tworzy takie dziwolągi, że aż trudno uwierzyć, że stworzył je człowiek na co dzień posługujący się tym językiem (np.: pogodzić, z perspektywy, latamy). I to mi przeszkadza najbardziej, a szkoda, bo przekaz całego albumu jest interesujący.
Małpa sporo opowiada nam o sobie, swoich poglądach, nie wstydzi się własnego życiorysu. Szkoda, że niektóre bardzo szczere utwory są tak banalne muzycznie, np. „Na moim zegarku”, czy „Drogi dres”. I szkoda, że artysta bierze się do śpiewania, bo jeśli muzyka stworzona przez fachowców jest dobra, to już te banalne, oparte na 2-3 dźwiękach linie melodyczne mogą zdziwić. Podejrzewam, że to już „interpretacja Małpy”. No właśnie – strona muzyczna to mocny punkt tego albumu. Artysta zaprosił świetnych, doświadczonych producentów (Steve Nash, The Returners, Czarny HIFI), którzy głównie są muzykami. Słychać to w kilku utworach jak w „Abort” z muzyką The Returners, albo moja ulubiona „Jesienna dziewczyna” autorstwa Steve Nash – tu wszystko się zgadza, w dodatku jest klimat, mądrość, a przede wszystkim ciekawa, prosta melodia. Jednak zamykający album „Raz dla sportu, raz dla sztuki” jest już tak banalny, wręcz koszmarny, że można się zdziwić, że to ci sami autorzy.
Małpa to artysta, który ma coś do powiedzenia. Jego poprzedni album, wydany 3 lata temu „Blur”, był dużo ciekawszy, chociaż teraz ciągle słychać tę klasę, szkoda jedynie, że artysta pozwolił sobie na tyle bałaganu. Ale spokojnie, nie zrażajmy się, bo to mimo wszystko dobry materiał.
7/10