Skip to content
13 lip / Wojtek

Margaret – „Gaja Hornby” [RECENZJA]

"Gaja Hornby" to nowe wcielenie Margaret.

Dotychczas było po angielsku i bardzo rozrywkowo. Teraz artystka postanowiła pokazać siebie, dlatego wszystkie piosenki zaśpiewane są po polsku. Bardzo odważna dezycja. W dodatku Margaret wykorzystała swoje drugie wcielenie, bo Gaja Hornby to "alter ego" artystki, używane   w sytuaucjach prywatnych, rezerwując stolik w restauracji albo hotel.

Na płycie umieszczono 9 piosenek głównie poświęconych prywatnej stronie życia artystki. Dowiadujemy się, że Margaret jest normalną osobą, wręcz "ziomkiem", a cała otoczka związana z byciem osobą publiczną bardzo ją męczy.

Muzyka dla każdego

Po pierwszym przesłuchaniu byłem zdziwiony, że jest nawet nieźle: piosenki dobrze skonstruowane, a przede wszystkim profesjonalnie zrealizowane. Sprawdza się stara prawda, że szanujący się artysta starannie dobiera współpracowników. Margaret, jako osoba mocno osadzona w polskim SZOŁBIZNESIE, wie już kogo zaprosić do współpracy i jak to wykorzystać. Szkoda tylko, że wśród dobrych piosenek ("Gaja Hornby") zdarzają się koszmarki, jak przede wszystkim "Serce Baila". Czyżby jedynie wypadek przy pracy? Pewnie nie, bo jeśli ktoś ma dobry gust muzyczny, to takie wpadki nie powinny się wydarzyć.

A jeśli mówimy o współpracy, to podoba mi się pomysł zaśpiewania duetów. Obie piosenki z niezłymi wokalistami dodają dodatkowego kolorytu. "Chwile bez słów" z KaCeZetem mają prawo być radiowym przebojem, a VAIB, w którym artystce pomoga Gverilla to najlepsza piosenka na płycie. 

Artyści mają być autentyczni

Margeret zaprosiła nas do swojego prywatnego życia, pozwoliła usłyszeć, co ma do powiedzenia na temat tego, co ją otacza. I tutaj zaczyna się problem, bo najczęściej jest albo banalnie, albo wręcz żenująco:

Artyści nie mają być mili tylko autentyczni
Bo na tym to polega, na twórczym przebiegu myśli

Nie chodzi o to, że zdjęcie, w ogóle, weź spierdalaj
Tylko naprawdę są chwile, kiedy chcę pAobyć sama

No tak, po takiej deklaracji nic już nie mogę powiedzieć. W ten sposób Margaret strzeliła sobie w stopę. A nawet bardziej, bo odkryła wszystkie karty. Zanim odważyłem się wysłuchać tego albumu wiedziałem, że na naszej scenie jest artystka, która śpiewa po angielsku, że spozycjonowała się jako polski odpowiednik zagranicznych gwiazdek jednego  sezonu i że jest bardzo popularna. I nawet mi to specjalnie nie przeszkadzało. Bo nawet wolę, kiedy ktoś udaje zagranicznego artystę, ale nie sprawia większego bólu, niż miałby walczyć z polską rzeczywistością. Ten album jest moim pierwszym tak bliskim kontaktem z artystką. 

I właściwie więcej o tej płycie mówić nie trzeba. Bo to, że Margaret śpiewać umie, to jeszcze nie powód, żeby zabierać głos w ważnych sprawach. Oczywiście myślę tu o powszechnej obecnie sytuacji, kiedy każdy  wykonawca sam sobie pisze repertuar. I jeśli jakaś wokalistka (lub wokalista) nie jest w stanie napisać muzyki,  to niewątpliwie może sobie napisać tekst. I w taki właśnie sposób dostaliśmy  album "Gaja Hornby". Spodziewam się, że teraz średnia wieku zwolenników Margaret obniżyła się jeszcze bardziej.

5/10

Zostaw komentarz