Skip to content
25 kwi / Wojtek

Maria Peszek – „Karabin” [RECEZJA]

Każde pojawienie się płyty tej artystki to zawsze spore wydarzenie. Maria Peszek zdążyła już nas przyzwyczaić, że jeśli nagrywa nowy album, to jest on po coś. I „Karabin” zdecydowanie taki jest – konsekwentne manifestowanie kontestacji, ale przede wszystkim artystyczna odwaga.

Po kilkukrotnym wysłuchaniu albmu dochodzę do wniosku, że na naszym rynku pojawiła się śpiewająca publicystka. Jej teksty takie własnie są: ostre, trafne, niejednokrotnie bolesne. Jednym mogą się podoać, innym nie, co wyraźnie widać w internecie, gdzie ilość oburzonych komentatorów jest ogromna. Jedno jest pewne – obok tych tekstów nie można przejść obojętnie. Martwi mnie jednak, że artystkę, która tworzy piosenki (a te w przypadku płyty „Karabin” stanowią spójny, przemyślany projekt) ocenia się głównie przez pryzmat jej tekstów. Zapominamy o muzyce, a ta tutaj zdecydowanie jest, szkoda jedynie, że strona muzyczna jest dosyć mocno zepchnięta na 2., a czasem nawet 3. plan. Po pierwszym przesłuchaniu uderzyły mnie bardzo oszczędne linie melodyczne większości piosenek. Są one proste, ale na pewno nie prostackie. Widzę tu jednak uzasadnienie. Po pierwsze: piosenki z tej płyty są idealnym materiałem koncertowym. Spodziewam się, że artystka dopiero na koncercie może się rozwinąć całkowicie. I pewnie dlatego właśnie większość nagrań na płycie to wersje bardzo oszczędne, właśnie takie jak mogą brzemieć na żywo, bo nie ma nic gorszego jak skromne wersje life, nie mające dużo wspólnego z brzmienim studyjnym. Po drugie: łatwe do zapamiętania refreny piosenek są idealne do wspólnego śpiewania na koncertach. Jeśli więc taki był zamysł artystki, to chyba nie ma o czym gadać.

A same piosenki? Ciekawe, ale raczej krtótkodystansowe. Jakoś nie wyobrażam sobie, abym często wracał do tej płyty, mimo że uważam ją za udaną. Na tym jednak polega publicystyka, że jest najczęściej jednorazowa, nawet ta bardzo dobra. Zaciekawił mnie utwór „Modern Holocaust”, bo w nim muzyka jest najciekawsza. Trochę nie pasuje mi jej dopasowanie do tekstu, słyszę tu spory  rozdźwięk, a szkoda, bo tekst sam w sobie niesie sporo emocji. A może właśnie w tym szaleństwie jest metoda, aby główne składniki piosenki umieścić w kontrapunkcie? Przyciągnęła mnie także piosenka „Elektryk”. Zresztą oba utwory wywołują w internecie najwięcej emocji.

Najbardziej podobają mi się  2 piosenki: „Krew na ulicach” i „Ogień” – utwory kompletne, w których tekst z muzyką i akompaniamentem żyją w idealnej symbiozie. Zastanawiam się jakim kluczem kierowała się wytwórnia wybierając singiel ptomujący album. Dla mnie decyzja, aby była to „Polska ABC i D” jest zaskakująca. Na pewno chodziło tu o krzykliwy i kontrowersyjny tekst. Ja na pewno postawiłbym  na inną piosenkę.

Dla porządku muszę jeszcze wspomnieć o kunszcie wokalnym, bo ten, mimo że znajduje się na dalszym planie, ma tutaj duży wpływ na ostateczny efekt. Maria Peszek pokazuje wszystkim dzisiejszym gwiazdkom jak należy śpiewać i przypomina, że technikalia są paradoksalnie tylko wtedy zauważalne, gdy czegoś im brakuje. Maria wszystko robi jak należy, używa swojego naturalnego głosu, nie szarżuje, a przede wszystkim śpiewa te dźwięki, które powinny być zaśpiewane. Takie czyste, niemanieryczne śpiewanie to dzisiaj raczej rzadkość.

Tej płyty, podobnie jak tych wcześniejszych słuchałem ze świadomością, że jestem na spotkaniu z artystką wyjątkową. Niewielu wykonawców w Polsce stać na tak daleko posuniętą odwagę i postawienie całego swojego dorobku na jednej szali. Bo przecież historia muzyki pokazuje, że jedną złą decyzją można sporo stracić. Maria Peszek zapewne o tym wie, a mimo to nie idzie na skróty. A to czy ta koncepcja nam odpowiada, to już zupełnie inna kwestia.

Moja ocena: 6/10

Zostaw komentarz