Mata i „Młody Matczak” to jakby walka postu z karnawałem. [RECENZJA]

Z ekstraklasy do okręgówki.
Jego debiutancki album „100 dni do matury” był rewelacyjny, powiew świeżości i zagranie na nosie całemu hip-hopowemu środowisku. W moim podsumowaniu roku 2020 Matę umieściłem na podium, więc to zrozumiałe, że teraz czekałem na coś równie wielkiego. I niestety…..spotkało mnie ogromne rozczarowanie. Jakbym słuchał kogoś kompletnie innego. Tym krążkiem Mata sam zapisał się do dużo niższej ligi, do groma wielu pospolitych raperów opowiadających o bzdetach. A wcześniej wydawało się to niemożliwe – inna inteligencja, inne, dużo lepsze umocowanie kulturowe i środowiskowe.
Pomysł na album jest dobry – kontynuacja wątku z debiutanckiego krążka: teraz Mata jest już samodzielny, urządza się w życiu i cieszy się wolnością. Tylko dlaczego jest tal banalnie i, niestety, bardzo często wręcz prostacko. Opowiadanie o swoim życiu towarzyskim i intymnym (czy zaliczanie dziewczyn na jedną noc to jeszcze życie intymne?), niekończących się imprezach, używkach, a jakby tego było mało, chwalenie się długością swojego członka. Naprawdę? O tym trzeba opowiadać publicznie? Bo to, jak chwalenie się lepszymi zabawkami w piaskownicy.
Wczoraj wielka willa, dziś z wielkiej płyty mały blok
33m na wynajem
Za pieniądze z wielkiej płyty
Błyskotliwy debiut sprawił, że teraz z Matą chce grać każdy. Długa lista producentów świadczy o tym najlepiej, bo muzyka jest tu najsilniejszą stroną. Świetny podkład zrobił Kubi Producent w utworze „Kurtz”, a głosowo wspomógł go Taco Hemingway. I może nie są to szczyty możliwości tego rapera, to już sam fakt współpracy obu artystów świadczy o wejściu do lepszego świata. Niemiecki duet Joskee uratował swoją charakterystyczną muzyką „Papugę”. Ten utwór, z udziałem wciąż kontrowersyjnych Quebonafide i Malika Montany jest nieco denerwujący, ale jak się do nas przyczepi, to już nie chce odpuścić. Ale tak naprawdę jedyny utwór trzymający poziom Maty, którego znaliśmy wcześniej to „67-410”. Tutaj jest mądrze i prawdziwie, a do tego niezwykle dramatycznie.
No i. No i co z tego?
Macie nie można odmówić umiejętności pisania zgrabnych linijek. Tak było wcześniej, tak jest też teraz. Z jednym niestety wyjątkiem, bo na tym krążku Mata wpadł w pułapkę skrótów myślowych, i jeśli nie ma pomysłu na frazę, to dostawia banalne „no i”. Kilka przykładów: Siedzę z ziomalami no i palę trawę („Blok”), Kiedyś ogoliłem się na Pazdana, no i byłem nie do poznania (“Skute bobo”), No a Ziemia tak zwolniła, jakby zajebała wiadro (“2001”). A w utworze “La La La (Oh Oh)” mamy kumulację: Zjarać chwasta, no i wrócić. Słomka oraz Wieczko, no i nie przypierdoli się nikt. Ona chce dziś z nami palić papierosy, no i przeklinać.
Sięgając po najnowszy krążek Maty miałem ogromne oczekiwania. Jeśli nie wszyscy odnotowali jego debiutancki album, to przez ten czas musieli o nim usłyszeć. Ostatnio mocno się przysłużył Matczak-senior, ceniony profesor prawa, który chyba pozazdrościł synowi popularności. Szkoda, bo to nie pomaga ani jednemu, ani drugiemu. Chociaż nie, bo jeśli słyszy się opinie, że „Młody Matczak” jest udanym albumem, to być może właśnie zadziały te wszystkie pozaartystyczne zabawy.
6/10