Mazolewski w„Yugen” to artysta, którego nie znaliśmy. [RECENZJA]

Ten solowy album Wojtka Mazolewskiego, uznanego basisty i kompozytora, był promowany jako powrót muzyka do gitary, pierwszego instrumentu, z którym rozpoczął swoją przygodę z muzyką. Nie znając materiału takie zapowiedzi mogą zaciekawić, bo Mazolewski pokazał już, że świetnie czuje muzykę instrumentalną, a jego ostatni album z piosenkami, z zaproszonymi wokalistami, był na naszym rynku sporym wydarzeniem. Teraz jest bardzo osobiście. Sam artysta mówi: „Album YUGEN to mój osobisty zachwyt nad wszechświatem i jego nieograniczonym potencjałem, jest wyrazem wdzięczności za wszystko, co mnie spotkało na mojej drodze.”
Swoje przesłanie artysta przedstawił już w pierwszym utworze „Manifest” powtarzając, że wszyscy będą szczęśliwi. I to bardzo optymistyczne przesłanie, zwłaszcza w tych trudnych, pandemicznych czasach. Szkoda jedynie, że muzyka nie jest już tak pozytywna, a nawet wręcz depresyjna. Zresztą taki jest cały album. Głównie są to utwory instrumentalne, a nieliczne fragmenty wokalne lub mówione są dobrym uzupełnieniem całości. Dla mnie jednak materiał jest bardzo monotonny, żeby nie powiedzieć nudny.
Po 12 utrzymanych w podobnym klimacie utworach zadaję sobie pytanie po co artysta nagrał ten album. Na pewno jedną z przyczyn może być konieczność zamknięcia, bo w tym roku wielu artystów wydało płyty „pandemiczne”. Jednak w przypadku Mazolewskiego ten pomysł nie jest tak udany. Wcześniej uważałem go za bardzo zdolnego kompozytora, ale teraz, kiedy skoncentrował się na gitarze, można odnieść wrażenie, że to zupełnie inny artysta. Szkoda.
5/10