Skip to content
21 gru / Wojtek

Mela Koteluk – „Migawka” [RECENZJA]

To nie będzie bardzo pozytywna recenzja.

Dotychczas wszyscy komentatorzy są entuzjastyczni. I dobrze, bo każdy słyszy coś innego. Pewnie dlatego muzyka jest róźnorodna, a każdy może znaleźć dla siebie coś odpowiedniego. Moja opinia będzie być może jedyna w sieci krytyczna.

Nie ma co kombinować – Mela Koteluk zbudowała swoje imperium gwiazdy ciężką pracą.

Jej debiut nie był przypadkowy – poprzedzony latami spędzonymi na scenie jako głos towarzyszący innym artystom, wokalistka umiała wykorzystać to nieocenione doświadczenie. Ale tutaj czekała najgorsza dla artysty pułapka – Mela Koteluk śpiewała podobnie do kilku innych wokalistek, więc jedynie dzięki charakterystycznym piosenkom mogła zasygnalizować swoje miejsce. W "Migawce" ze wspomnnianym podobieństwem jest jeszcze gorzej, bo teraz moemtami słyszy się Korę i klimaty zespołu Maanam – i to wstydem nie jest. Gorzej już, kiedy słyszę podobieństwa do wokalistek z raczej innego świata: Urszuli, Beaty Kozidrak i Ani Rusowicz.

"Migawka" to 11 piosenek, nieco innych niż te z 2 poprzednich albumów.

Teraz jest nieco sokojniej, refleksyjnie i jakby mądrzej. NIestety te mądrości do mnie nie docierają, bo tekstowo dramatu nie ma, ale to wszystko jest jakieś takie wydumane, nieprawdziwe. Do mnie to nie przemawia. Zresztą liczne transakcentacje nienajlepiej świadczą o Koteluk jako autorce. Wokalnie też nie jest najlepiej – artystka próbuje się przedrzeć przez akompaniament, czasami wykona jakiś ciekawy dwugłos, ale maniera, zwłaszcza nieprecyzyjne śpiewanie skoków interwałowych jest tak męcząca, że tych interpretacji nie można traktować poważnie. Te zaśpiewy (zwłaszcza w "Los hipokampa" i "Aha") zaszkodziły najlepszej dla mnie piosence "Hen, hen". I nawet nie pomógł tutaj świetny band. A właśnie muzyka jest bohaterem tego albumu. Melodie piosenek są na ogół ciekawe, a koncepcje wykonania instrumentalnego i spsoób zagrania są tutaj "zadośćuczynieniem". Dlatego właśnie głównym bohaterem albumu jest jej producent Marek Dziedzic. Momentami muzyk tak się zapędził, że w niektórych utworach swoją ciekawą aranżacją wręcz zdominował piosenki, przykrywając frotmenkę. Tak jest w piosenkach: "Doskonale", "Tańczę, przepływam" (nie rozumiem pomysłu chóralnego murmurando na początku i końcu), "Ja, fala", "Ogniwo" i "Janie". Druga gwiazdą albumu jest perkusista Robert Rasz. Jego partie są często tak dobre i wyróżniające się, że żałowałem, że dzięki słabemu wokalowi te piosenki nie są tak świetne, jak można by się było spodziewać.

Nie ukrywam, że fenomenu popularności Meli Koteluk nigdy nie rozumiałem.

Obsypywanie jej Fryderykami przy dwóch poprzednich albumach było dla mnie niespodzianką. Nie zdziwię się, kiedy za kilka miesięcy artystka otrzyma kilka nominacji – ta nagroda przyzwyczaiła mnnie już do nie takich niespodzianek:-)

7/10

Zostaw komentarz