Mela Koteluk we własnej osobie – „Harmonia” [RECENZJA]

Nie było jej 5 lat, więc pewnie przeciętny słuchacz mógł o niej zapomnieć. Ale nie ma tego złego, bo „Harmonia” to bodaj najlepszy album artystki. Widać, że Mela Koteluk potrzebowała czasu. I dobrze go wykorzystała, bo teraz przychodzi do nas jako dojrzała, świadoma i przede wszystkim odważna artysta.
Zaczęło się rok temu od piosenki „Harmonia”, okazało się jednak, że zapał artystki był zbyt wczesny, a singiel mający promować nowy album musiał czekać znaczenie dłużej. Artystka w ostatniej chwili postanowiła jeszcze dopracować materiał. I chyba dobrze się stało, bo tu wszystko jest jakościowe i mądre. W tekstach artystka nie boi się dotykać prostych zwrotów, ale banalnie nie jest ani na moment. Muzyka może nie powala, ale wszystko tu jest po coś, z bardzo przyzwoitą produkcją materiału.
Są tu trzy piosenki, które mnie mile zaskoczyły. Najpierw „Zobaczyć Ciebie”, w której artystce towarzyszy Ralph Kaminski. Ich duet jest bardzo dobrym połączeniem, ale też świadomym wyborem artystki, która w tym albumie na pewno nie idzie na skróty. Potem jest „Molo na most” – tekstowo tak zaskakująca piosenka, że za pierwszym razem musiałem sprawdzić tekst w sieci, wydawało mi się, że słyszę nie te słowa, ale okazało się, że fraza „oddam molo” to celowy zabieg, a tak o uczuciach rzadko się rozmawia. I jeszcze „Jestem stąd”, utwór tak ciekawie zaaranżowany, że można pomyśleć, że się tutaj zaplątał. Ale nie, to bardzo sprytny zabieg Marka Dziedzica, stałego współpracownika artystki. Brawo!
Poprzednio narzekałem na zaśpiewy, czyli nieprecyzyjne wykonywanie interwałów. Teraz jest lepiej, aczkolwiek gdzieniegdzie lekko odzywa się ta maniera, na szczęście można uznać, że jest w zaniku. Tak, Mela Koteluk chyba przeszła na drugą stronę mocy.
8/10