Miętha z charakterem – „TRYB SPORTH” [RECENZJA]
Każdy album tego duetu to potwierdzenie, że jednak można. Nawet w Polsce, kraju bez silnego muzycznego zaplecza i tradycji. Ale nawet w tak, zdawałoby się, beznadziejnej sytuacji warto śledzić co się dzieje na naszym podwórku, a Miętha to przykład na to, że nie musimy się wstydzić.
To czwarty album Mięthy. Każdy był interesujący, ale najbardziej chyba ten pierwszy, świeży i zaskakujący. Kolejne były niezłe, ale już bardziej wykoncypowane, pozbawione tej młodzieńczej radości, bo w „TRYB SPORTH” nie ma piosenek, które jakoś mocno przyciągają. Najbardziej podoba mi się ostatni utwór – w „Memories v.2” jest dojrzale i wyjątkowo osobiście. Zresztą wydaje się, że Skip jako autor tekstów, z albumu na album jest coraz dojrzalszy.
Muzycznie jest różnorodnie – tu chyba AWGS, jej główny autor, poszalał najbardziej. Z jednej strony stylowo i z klasą („Góra dół”, „Styl”), czasem nieco rockowo („Location”), albo kompletnie zaskakująco („Somy rapery”). Do tego jeszcze ciekawy, instrumentalny „Sekwencja Fibonacciego człoeku”. No właśnie, może nie ma w tym albumie kandydatek na przeboje, ale w całości jest to opowieść, która ma sens. Bo panowie z Mięthy, mimo swojego ciągle młodego wieku, to artyści dojrzali, tacy, którzy nagrywają nowy materiał, żeby się z nami czymś podzielić.
8/10