Skip to content
8 paź / admin

Miuosh & zespół Śląsk -„Pieśni współczesne” w roli atrakcyjnej błyskotki. [RECENZJA]

Kiedy kilka miesięcy wcześniej Miusoh wydał pierwszą piosenkę z tego albumu, już wtedy czuło się coś nadzwyczajnego w powietrzu. Bo  oto dobrze znany raper, który już wcześniej pokazywał swoje zainteresowanie dużym brzemieniem, nagrywający albumy ze swoim raperskim  repertuarem z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej, teraz poszedł jeszcze dalej. I śmielej. Najpierw były „Doliny”, utwór bardzo charakterystyczny i kompletnie w innej stylistyce niż znany nam Miuosh dotychczas. Głos Jakuba Józefa Orlińskiego, najmodniejszego obecnie kontratenora to najlepszy pomysł obsadowy na jaki wpadł artysta. Potem był „Zmierzch”, utwór bardzo ciekawy, z kompletnie nieudanym udziałem Kwiatu Jabłoni – nie rozumiem jak można nie dopilnować, aby śpiewające w unisono 2 osoby były ze sobą zsynchronizowane. Co prawda ten duet nigdy wcześniej mnie ani trochę nie zainteresował, a tutaj jedynie potwierdził brak profesjonalizmu, ale jak mogło to przejść bezkarnie w tak świetnej produkcji? Trzeci singiel to „Mantra” z fenomenalnym, jak zawsze, Igorem Herbutem. Po takich zapowiedziach czekało się na cały album, jak na pierwszą gwiazdkę w Boże Narodzenie.

Pomysł był ciekawy – Miuosh, tworząc utwory nawiązujące do, jak sam mówi w wywiadach,  śląskiej i beskidzkiej tradycji, chciał w ten sposób okazać szacunek do regionu, w którym się wychował, i w którym ciągle funkcjonuje. Obawiam się jednak, że jeśli ktoś słucha tego materiału bez dodatkowych informacji, to może nie zauważyć inspiracji. Bo na pewno nie ma  nawiązania do ludowości regionalnej. Właściwie jedynym czytelnym nawiązaniem jest zaproszenie do nagrań zespołu Śląsk. Strzał w „10”, ale chyba jednak trochę za bardzo przegrzany.  Przy okazji dowiedzieliśmy się, że zespół Śląsk to nie tylko  „Szła dzieweczka”, czy „Poszła Karolinka”, ale też świetnie przygotowany zespół radzący sobie z zupełnie inną, ale jakże przyzwoitą muzyką. Tutaj duże oklaski dla Jana Stokłosy odpowiadającego za instrumentacje i opracowania chóralne. Waśnie partie chóru robią tu duże wrażenie,  a fragment a cappella w jednej z piosenek to perełka.  Szkoda, że Miuosh, bądź co bądź strażnik jakości wszystkich elementów, nie zapanował nad całością, bo ilość patosu i cekinów zasłoniły główny przekaz.

W zapraszaniu solistów do kolejnych utworów widać dużo przypadkowości. Zresztą już wcześniej Miuosh pokazywał, że nie ma dobrej ręki do zapraszania gościnnych głosów. Albo inaczej – wśród kilku wpadek jest dużo więcej wyborów trafionych. Najbardziej podobają mi się panowie: obok wspomnianego Igora Herbuta, również bardzo emocjonalnie i niezwykle wyraziście swoją obecność zaznaczył Ralph Kaminski w „Imperium”. Tych dwóch panów tworzy tu osobną jakość, chociaż można założyć, że ten typ nieco przesadnej ekspresji nie wszystkim może odpowiadać. Za to bardzo miłą niespodzianką jest KRÓL, który w utworze „Wołanie” odnalazł zupełnie inne obszary wrażliwości. To nie jest ten sam KRÓL, którego znamy, ale ciągle wielki, zachwycający artysta. Kończąc wątek panów wspomnijmy jeszcze Organka, który mimo swojej maniery wykonawczej nieźle się wpisał w całość „Goryczy”. No właśnie, bo tu największa trudność polegała na dopasowaniu się swoim sposobem wykonania w bogate, klasyczne otoczenie dźwiękowe. I może dlatego tak bardzo denerwują mnie w tym materiale panie, które nie odrobiły lekcji. No, może z wyjątkiem Julii Pietruchy, która w poświęconym zmarłym himalaistom  utworze (tytuł piosenki „Celina” to odwołanie do żony Jerzego Kukuczki) zachowała klasę i spokój.

Kiedy się słucha tego albumu pierwszy raz, można odnieść wrażenie, że uczestniczy się w czymś niezwykłym. Niestety każde kolejne przesłuchanie odsłania sztuczność i nadmierną koturnowość. Tak naprawdę więcej tu jest krzykliwego marketingu niż prawdziwych, artystycznych wartości. Kolorowy bibelot na pięć minut. Szkoda. Ale i tak jest to płyta, którą warto poznać.

6/10

Zostaw komentarz