Skip to content
15 sie / Wojtek

Moonchild – „Starfruit” [RECENZJA]

To amerykańskie trio określa się jako reprezentantów alternatywnego R&B, neo-soulu i jazzu. Zaskoczenie? Dla mnie tak, bo trudno zdefiniować stylistykę tego zespołu. A zwraca się na niego  uwagę dzięki inności. Członkowie formacji (Amber Navran, Max Bryk, Andris Madson) poznali się podczas studiów w tej samej uczelni muzycznej w Los Angeles. Połączyło ich podobne rozumienie muzyki, a w 2012 roku nagrali pierwszy album. Od tego czasu regularnie nagrywają nowy materiał – „Starfruit” jest ich piątym krążkiem.

Muzyka zespołu jest charakterystyczna, głównie dzięki wokalistce, która na tle większości śpiewających pań wypada blado. Ale tu nie o to chodzi, aby każdy element był perfekcyjny,   członkowie kapeli postawili na muzykę – tu wszystko jest spójne i przekonujące, a głos wokalistki jest częścią koncepcji.

“Starfruit” różni się od wcześniejszych albumów znacząco – o jego charakterze świadczą liczni goście, którzy mocno wpłynęli na kształt swoich utworów. Podobnie  o tej współpracy mówi Amber Navran, podkreślając ogromną radość ze wspólnego grania. I nie ma się czemu dziwić, bo już na otwarcie albumu słyszymy znakomitą Lalah Hathaway w “Tell Him”.  Niedawno wspomniałem o niej pisząc o najnowszym albumie Aaarona Taylora. I dobrze, że muzycy ze sobą współpracują, bo dzięki temu mamy przyjemność słuchać wybitnych wykonań. Podobnie jest z Alex Isley, która pięknie zaznaczyła swoją obecność w „You Got One”. Z kolei o tej wokalistce pisałem niedawno dwukrotnie, najpierw przy okazji albumu Terrace Martina, a w ubiegłym tygodniu w recenzji płyty PJ Mortona.

Uwagę zwracają ten inni goście, głównie raperki: Rapsody w „Love I Need”, Ill Camille w „Need That” i Mumu Fresh w „Don’t Hurry Home”. Bardzo dobrze słucha się „Get By”, w którym zespół Tank and The Bangas wpisał się w ciekawą koncepcję wykonawczą.  Zresztą opracowanie utworów to najsilniejszy punkt wszystkich płyt Moonchild. Teraz też jest czego słuchać, zwłaszcza aranżacji „What Do You Wanted” i „By Now”.

Szkoda, że ten album jest taki długi, bo gdyby z 14 piosenek zrezygnowano z 2-3, to pewnie brzmiałby jeszcze lepiej. Momentami można odnieść wrażenie, że jest nieco nudnawo, ale nie ma co narzekać, bo „Starfruit” to bardzo spójna, dobrze zrealizowana koncepcja. Zespół wypracował swój styl, który nawet tutaj, dzięki udziałowi wielu świetnych gości, jest łatwo rozpoznawalny.

I o to chodzi!

9/10

 

Zostaw komentarz