Natalia Kukulska – „Czułe struny” [RECENZJA]

Już sam pomysł mógł zadziwić – zaśpiewanie 10 utworów Fryderyka Chopina to zjawisko może nie aż tak rzadkie, bo „rozrywkowych” albumów z muzyką naszego wielkiego kompozytora jest już kilka, jednak najczęściej są to produkcje jazzowe lub do tej stylistyki zbliżone. Natalia Kukulska wymyśliła, że zaśpiewa Chopina dostojnie i wiernie – przynajmniej takie było założenie, ale o tym za chwilę. Pewnie dlatego zaangażowano orkiestrę Sinfonia Varsovia i kilku świetnych aranżerów – można powiedzieć, że to krajowa śmietanka: Adam Sztaba, Krzysztof Herdzin, Paweł Tomaszewski, Nikola Kołodziejczyk, Jan Smoczyński. Jakby tego było mało, Kukulska namówiła świetnych instrumentalistów, a niemalże sensacją jest udział Janusza Olejniczaka, wybitnego interpretatora Chopina. A afekt? No właśnie.
Repertuar
Wokalistka wybrała te najbardziej znane utwory, niektóre chyba niepotrzebnie, bo np. Polonez As-dur, tutaj jako tytułowe „Czułe struny” był już w Polsce śpiewany. I tamto wykonanie Joanny Rawik z 1969 roku jako „Romantyczność” ma tę magię i tajemnicę, która tkwi w muzyce Chopina. A u Kukulskiej? Nadal jest uroczyście i wzniośle, ale już nie tak „romantycznie”. Może to wina zbyt pompatycznej aranżacji, może tekstu, a może samej wokalistki, która pozwala sobie na zmiany w linii melodycznej, zresztą nie jeden raz na tej płycie. Nie, nie zgadzam się na poprawianie Chopina!
Na „Czułych strunach” znalazły się głównie krótkie formy: etiudy, mazurki, preludia. Jest jedno zaskoczenie, bo zaśpiewania fragmentu koncertu e-moll to już rzadkość. Mnie podobają się: Preludium e-moll („Znieczulenie”) i zamykający album Mazurek F-dur, czyli „Zezowate szczęście”. Szczególnie właśnie ten drugi, w aranżacji Adama Sztaby, w zupełnie innym charakterze niż pozostałe utwory, bez zadęcia i patosu. Do tego ciekawy, bardzo osadzony w naszych realiach tekst, bo przecież tytuł „Zezowate szczęście” to nawiązanie do pięknego filmu pod tym samym tytułem.
Teksty
Warstwa liryczna jest sporym zaskoczeniem, bo jeśli słyszymy kto tutaj gra, jeśli orientujemy się czego można się spodziewać po zaproszonych muzykach, to pierwszą myślą są właśnie teksty – czy uda się je dopasować do poziomu muzycznego? Wyobrażałem sobie, że artystka poprosi o pomoc doświadczonych liryków, tzw. tekściarzy z najwyższej półki, a jest ich w Polsce co najmniej kilku. Tymczasem Kukulska częściowo sama napisała takty, a resztę z nich śpiewające koleżanki: Mela Koteluk, Kayah, Bovska, Gaba Kulka. Może chodziło o myślenie z perspektywy wykonawczyni, a może o podobną wrażliwość. Na pewno jest tutaj wspólny mianownik – ogólnie pojęte uczucia, jednak najczęściej możemy odnieść wrażenie, że teksty napisane są trochę na siłę. Niby o czymś, ale jakieś takie przegadane.
Aranżacje
Tutaj jest najciekawiej – zaproszeni autorzy koncepcji muzycznej są niezwykle doświadczonymi aranżerami. I co najważniejsze, wszyscy mają solidne podstawy klasyczne, co w tym repertuarze jest elementem z gatunku „must be”. Spodziewam się, że tych pięciu panów, na wiadomość jaka orkiestra będzie wykonywała ich prace mogli się jeszcze bardziej spiąć. Efekt jest imponujący, ale też chyba nie do końca – momentami odnosimy wrażenie, że słuchamy ścieżki dźwiękowej produkcji hollywoodzkiej, ale nie ma co kręcić nosem, bo to produkcje na absolutnie najwyższym poziomie. Na pewno każdy aranżer potraktował zadanie poważnie, wchodząc głęboko w samą strukturę utworu, jego charakter i typową dla tamtych czasów harmonię. Kilka utworów, oprócz wspomnianego, fenomenalnego „Zezowatego szczęścia” zwróciło moją szczególną uwagę. Jest tutaj Etiuda As-dur („Ktoś całkiem nowy”) w opracowaniu Nikoli Kołodziejczyka, Nokturn Es-dur („Tu i teraz”) zaaranżowany przez Adama Sztabę i Preludium c-moll („Znieczulenie”) w instrumentacji Jana Smoczyńskiego. Osobno muszę wspomnieć o mazurku a-moll („Oda do serca”). Tutaj Krzysztofowi Herdzinowi udało się uzyskać najbardziej „rozrywkowy”charakter. Jest nieco swobodniej, lekko jazzowo, ze świetną partią fortepianu – i może właśnie dlatego utwór zwraca uwagę.
I wreszcie – sama Natalia Kukulska.
Spodziewam się, że to ambitne przedsięwzięcie tak mocno artystkę pochłonęło na etapie budowania koncepcji i pospinaniu mnóstwa świetnych współpracowników, że chyba zabrakło już energii na interpretacje wokalne. Bo wykonawczo Kukulska mocno się pogubiła, często śpiewa nieco niechlujnie, zmienia fragmenty melodii, niezbyt starannie frazuje, a niedbałą dykcję słychać w większości utworów. Tak, te „drobiazgi” nieco zepchnęły w dół cały efekt. Bo mogło być sensacyjnie i bardzo artystycznie, a tymczasem otrzymaliśmy album, który na zmianę zachwyca i rozczarowuje.
7/10