Nocny Kochanek, „O jeden most za daleko” – pastisz czy operetka? [RECENZJA]
Zacznę od ostrzeżenia: jeśli wcześniej koś nie słyszał tej kapeli, to teraz może się mocno zdziwić. I raczej zniesmaczyć. Ja na szczęście wiedziałem w co wchodzę, a i tak „O jeden most za daleko” to zdecydowanie za dużo. Za dużo tych mostów, udawania i klimatów kabaretowych. Ale jeśli ktoś lubi zapach kulek na mole i rockowy musical, to pewnie będzie zachwycony. Bo tak właśnie wyobrażam sobie operetkę XXI wieku.
Najgorszą robotę robi wokalista. Jego bardzo banalny, pseudo-rockowy sposób śpiewania razi od początku. I z małymi, bardzo małymi wyjątkami do końca. Bo jeśli komuś się wydaje, że darcie się w najwyższej dla siebie skali czyni go automatycznie wokalistą rockowym, to chyba nieco się pomylił. I do tego ta maniera! Co prawda zdarzają się momenty, kiedy Krzysztof Sokołowski śpiewa w naturalnej dla siebie skali, głosem całkiem przyzwoitym, ale wtedy włączają się te wszystkie didaskalia wokalne, okropne vibrato, czasami wręcz obiegniki, jak np. w utworach: „Romantyczny Książę Metalu” albo „Serce Za Szkłem”.
I ciekawe, że im bliżej końca, tym robi się strawniej. Niezły jest “Numer Z Banjo”, czy dowcipny “Alkomat”, albo stylowy “Wampir”. Bo temu zespołowi chyba zdecydowanie bliżej do kabaretu niż porządnego grania. Tak, tym albumem Nocny Kochanek poddaje nas odważnej próbie estetycznej. Niestety, ja odpadam.
5/10