O coverach (prawie) wszystko – „My Funny Valentine”
Ta niewinna początkowo piosenka stała się bardzo popularna dzięki licznym świetnym wykonaniom, dziś funkcjonuje głównie jako uznany standard jazzowy. A zaczęło się w 1937 roku, kiedy na Brodway’u wystawiono musical “Babes in Arms” autorstwa Richarda Rodgersa (muzyka) i Lorenza Harta (teksty). Wykonywana w nim piosenka bardzo różni się od wersji, w jakiej znamy ją obecnie.
Pierwsze ważne nowe wykonanie nagrał w 1945 roku Hal McIntyre, ale dopiero 8 lat później swoją wersję instrumentalną nagrał kwartet Gerry’ego Mulligana, w której na trąbce gra Chat Beker, o którym szerzej za chwilę. To nagranie stało się klasykiem jazzu, a bardzo wolne, melancholijne tempo i szerokie frazowanie, a także rozpoczęcie go od refrenu są do dziś podstawą większości wykonań. To nagranie w 2015 roku zostało uhonorowane miejscem w Narodowym Rejestrze Nagrań Biblioteki Kongresu USA w uznaniu za kulturowe, artystyczne i historyczne znaczenie dla dziedzictwa amerykańskiej muzyki.
Rok po nagraniu Mulligana wspomniany Chat Baker dokonał rejestracji utworu jako piosenki. Bakera. Artysta zaczął być rozpoznawalny jako wokalista od tego właśnie nagrania i dobrze, że już jako znany instrumentalista zdecydował się na śpiewanie, bo jego wykonania są do dziś wzorcem dla wielu wokalistów.
Za Bakerem podążyli inni, w tym ci najwięksi, jak Frank Sinatra i wielkie damy jazzu: Ella Fitzgerald i Sarah Vaughan.
Ella Fitzgerald w swojej interpretacji oparła się na pierwowzorze. Jest nieco inaczej, ale wykonania obu pań to maestria. I nawet nie trzeba się zastanawiać, które wykonanie bardziej nam się podoba, bo oba są znakomite, można jedynie podziwiać, że obie panie idą, jak zawsze, swoją drogą.
Od tego czasu utwór stał się niemalże obowiązkowym punktem repertuaru ponad 600 znakomitych muzyków jazzowych. Najlepszym przykładem jest nagranie Milesa Davisa, a tytuł piosenki posłużył za tytuł albumu z 1964 roku.
Piosenka także dobrze czuje się w śród muzyków mainstreamowych, tak jest w przypadku Stinga. Zaśpiewanie przez niego “My Funny Valentine” mogło być zaskoczeniem, ale świetnie się wpisuje w liryczny repertuar artysty. Można odnieść wrażenie, że piosenka jest pretekstem do zapraszania wybitnych muzyków, jak trębacz Chris Botti, albo Herbie Hanckock. I wykonania z tym fenomenalnym pianistą teraz posłuchamy.
W podobnym klimacie jest wykonanie Chaki Khan. Uwagę zwraca dostojna aranżacja orkiestrowa, ale też powściągliwość artystki, która znana jest z dużej swobody traktowania oryginału. Tym razem jest stylowo i pięknie.
Na zakończenie wykonanie artysty, który w przypadku wielkich piosenek jest niemalże obowiązkowe. Michael Buble sięgając po klasykę zawsze robi to po swojemu, ale nigdy nie przekracza intencji pierwowzoru. Tym razem można uznać, że to nieco nowocześniejsza wersja Franka Sinatry.
9 wykonań, bardzo różnych, ale wszystkie wpisujące się we wspólny nurt elegancji. Porównując je z wersją pierwotną można mieć jedynie wdzięczność tym wszystkim artystom, którzy nadali piosence nowego wymiaru, bo dzięki ich wspaniałej wyobraźni piosenka przeobraziła się z brzydkiego kaczątka w pięknego, dostojnego łabędzia.