Skip to content
16 maj / Wojtek

O coverach (prawie) wszystko – „Somebody to Love”

Piosenki mojego ulubionego zespołu Queen są ważnym wkładem w historię muzyki popularnej. Większość z nich do dziś stanowi bezdyskusyjny kanon. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś czynnie zajmujący się muzyką, nie otarł się o ten znakomity repertuar. Te piosenki są jednak inne – sposób ich wykonania zablokował nowych wykonawców, bo trudno sobie wyobrazić, aby te skończone, dopieszczone wykonawczo dzieła wykonywać inaczej. Jednak już wcześniej „odkryłem”, że nawet tak doskonałe i teoretycznie zaklęte piosenki jak „Bohemian Raphsody”, czy „The Show Must Go On” można wykonać po swojemu. Dlatego śmiało przyjrzałem się piosence „Somebody to Love”, bo to utwór utrzymany w konwencji rozrywkowej. I tutaj czekała na mnie niespodzianka – piosenka ma bardzo mało nowych wykonań. W dodatku te interpretacje niewiele różnią się od oryginału. Czyżbyśmy mieli do czynienia z piosenką nietykalną?

Piosenka autorstwa Freddiego Mercury’ego ukazała się w 1976 roku na płycie „A Day at the Races”, później również zmieściła się na albumie „Greatest Hits”. Wykonanie oryginalne często porównuje się do „Bohemian Rhapsody” z uwagi na bogatą harmonię i podobne solo gitarowe. Tutaj jednak partie wokalne zespołu zastąpiono chórem gospel. I te elementy tak mocno wbiły się w percepcję słuchaczy, że w nowych wykonaniach nie potrafiono z nich rezygnować.

Od samego początku piosenka zaczęła swoje życie jako dyżurna piosenka talent show, jak:  American Idol, X-Factor, The Voice of US. Oczywiście jest wielu śmiałków, którzy włączyli piosenkę do swojego repertuaru, ale nic z tego nie wynika – zdecydowana większość to wykonania wtórne i raczej słabe. Dlatego ciekawie prezentują się te z filmów. Na początek wykonanie Anne Hathaway.

 

Dosyć często można też usłyszeć tę piosenkę w filmach dla dzieci. Co prawda koncepcja wykonawcza nie wnosi w tych wersjach nic nowego, ale godne szacunku jest, że młodym odbiorcom proponuje się piosenki reprezentujące najwyższy poziom. Tak jest np. w filmie „Happy Feet”.

I tutaj niestety kończymy poznawanie ciekawych wersji. Warto jednak jeszcze posłuchać i obejrzeć to, co zrobili studenci Hebrew University. Takie projekty, dosyć popularne na świecie, są wyrazem największego uznania dla twórców piosenki. I nie chodzi tutaj o wartość artystyczną wykonania, bo liczy się sam pomysł i przesłanie jakie z niego płynie.

Właściwie nikomu nie udało się odciąć od wersji oryginalnej, bogatej w brzmienia drugiego planu i harmonię. A przecież piosenka jest stosunkowo prosta, jeśli skupimy się na samej linii melodycznej. Dlaczego żaden artysta jeszcze na to nie wpadł? Zapewne trzeba jeszcze poczekać. Ciekawi mnie jedynie, dlaczego w bardzo podobnej piosence Bohemian Rhapsody wielu artystów potrafiło stworzyć wersje samodzielne, mocno różniące się od oryginału. Tymczasem „Somobody to Love” ciągle jest niewolnikiem świetnego wykonania zespołu Queen.

 

 

Zostaw komentarz