O coverach (prawie) wszystko – „W żółtych płomieniach liści”
To jedna z bardziej znanych piosenek zespołu Skaldowie, ale jej popularność jest trochę inna niż typowe przeboje kapeli. Zespół święcący triumfy w latach 60. i 70. wyróżniał się brzmieniem, doborem repertuaru, a przede wszystkim kompozycjami. Bo wtedy było to rzadkością, aby za muzykę popularną zabrali się wykształceni muzycy, a bracia Jacek i Andrzej Zielińscy mieli za sobą studia muzyczne. Muzykę do „W żółtych płomieniach liści” napisał autor większości repertuaru zespołu Andrzej Zieliński, a tekst Agnieszka Osiecka, która jest autorką wielu przebojów Skaldów. I to właśni kolejny wyróżnik – kapela, która wyróżniała się dobrą muzyką, miała „nosa” do dobrych tekściarzy. Warto przypomnieć, że zespół odkrył Leszka Aleksandra Moczulskiego, który napisał najwięcej tekstów w pierwszym okresie działalności Skaldów, ale znajdujemy tu jeszcze inne znakomite nazwiska: Ewa Lipska, Tadeusz Śliwiak i Wojciech Młynarski.
Piosenka „W żółtych płomieniach liści” została pierwszy raz wykonana na festiwalu opolskim w 1970 roku, otrzymując nagrodę dziennikarzy. Do swojego wykonania zespół zaprosił Łucję Prus, dla której, mimo solowej kariery, ta piosenka była najważniejsza, bo właśnie z tą artystką piosenka ciągle się kojarzy. Ten udział obojgu, tzn. wokalistce i zespołowi się udał, ale warto zwrócić uwagę, że połączenie tych wykonawców raczej nie było przypadkowe – w owym czasie menedżerem grupy był Ryszard Kozicz, mąż Łucji Prus.
W żółtych płomieniach liści brzoza dopala się ślicznie
Grudzień ucieka za grudniem, styczeń mi stuka za styczniem
Wśród ptaków wielkie poruszenie, ci odlatują, ci zostają
Na łące stoją jak na scenie, czy też przeżyją, czy dotrwają
I ja żegnałam nieraz kogo i powracałam już nie taka
Choć na mej ręce lśniła srogo obrączka srebrna jak u ptaka
I ja żegnałam nieraz kogo, za chmurą, za górą, za drogą
I ja żegnałam nieraz kogo, i ja żegnałam nieraz
Gęsi już wszystkie po wyroku, nie doczekają się kolędy
Ucięte głowy ze łzą w oku zwiędną jak kwiaty, które zwiędły
Dziś jeszcze gęsi kroczą ku mnie w ostatnim sennym kontredansie
Jak tłuste księżne, które dumnie witały przewrót, kiedy stał się
I ja witałam nieraz kogo, chociaż paliły wstydem skronie
I powierzałam Panu Bogu to, co w pamięci jeszcze płonie
I ja witałam nieraz kogo, za chmurą, za górą, za drogą
I ja witałam nieraz kogo i ja witałam nieraz
Ognisko palą na polanie, w nim liszka przez pomyłkę gore
A razem z liszką, drogi Panie, me serce biedne, ciężko chore
Lecz nie rozczulaj się nad sercem, na cóż mi kwiaty, pomarańcze
Ja jeszcze z wiosną się rozkręcę, ja jeszcze z wiosną się roztańczę
I ja żegnałem nieraz kogo i powracałem już nie taki
Choć na mej ręce lśniła srogo obrączka jaką noszą ptaki
I ty żegnałeś nieraz kogo, za chmurą, za górą, za drogą
I ty żegnałeś nieraz kogo i ty żegnałeś nieraz
Piosenka doczekała się sporej liczby wykonań, ale tych artystycznych jest stosunkowo mało. Paradoksalnie prawie wszystkie idą po linii najmniejszego oporu, czyli w formie duetu. Można więc powiedzieć, że to co było wymyślone przez Skaldów, czyli połączenie „męskiej perspektywy” z delikatną interpretacją Łucji Prus, nadal funkcjonuje jako jedyna obowiązująca koncepcja. I tego żadnemu duetowi nie udało już się zmienić. Posłuchajmy jednak kilku interpretacji, żeby zobaczyć co można zrobić, aby piosenkę lekko utrzymywać przy życiu, albo ją wręcz popsuć. Pierwszy przykład do duet Magdy Umer ze Stanisławem Sojką. Tutaj mocno swoją obecność zaakcentowały obie osoby wierne swoim stylom ekspresji. Oboje są bardzo charakterystyczni i od pierwszych dźwięków rozpoznawalni. Uroku dodaje fragment z kwartetem smyczkowym w tle i zawadiackie wstawki klarnetu – całość jest ciekawa.
Sebastian Karpiel-Bułecka w duecie z Katarzyną Lassak usiłowali połączyć swoje zakopiańskie korzenie. Ale tutaj ktoś chyba przesadził, bo zamiast postawić na jedną stylistykę, autorzy koncepcji muzycznej chcieli wykorzystać wszystko co mieli pod ręką. Ich wspólne granie na skrzypcach jest chyba bardziej pokazaniem, że się umie grać, bo jeśli na scenie towarzyszy im znakomity Atom String Quartet, to chyba nie ma potrzeby popisywania się swoimi umiejętnościami. A ten kwartet smyczkowy gra tutaj ciekawą aranżację, szkoda tylko, że ich wysiłek ginie trochę pod natłokiem wielu innych atrakcji. Wrażenie może robić, że oboje wokaliści śpiewają w tej samej oktawie, co w porównaniu z innymi duetami jest ewenementem.
Kolejne nagranie to przykład artystycznej niefrasobliwości. Bo oto Katarzyna Groniec, wokalistka zawsze świetnie wykonująca obcy repertuar, w duecie nie jest już tak samo dobra. Wspólne wykonanie z Robertem Janowskim jest pozornie niezłe. Oboje śpiewają poprawnie, jednak w połączeniu z banalną aranżacją całość brzmi nieszczerze i jakoś plastikowo. To oczywiście kwestia progu bólu, na mnie takie zabawy nie robią wrażenia.
Skoro mamy za sobą nagranie dyskusyjne, to może warto już ten rozdział zamknąć, bo tego typu eksperymentów mamy na naszym rynku dużo więcej. Zakończymy jednym z nielicznych nagrań solowych. Pamela Adamik, młoda aktorka, wykonała piosenkę bardzo naturalnie, z dużą starannością o słowo. Jej interpretacja polega na delikatnej zmianie linii melodycznej, co ma na celu uwspółcześnienie, ale też nadanie większej intymności. Artystka także nieco pozmieniała frazowanie, a to po to, aby akcenty tekstowe były idealnie zgrane z muzycznymi.
Za każdym razem kiedy przyglądam się piosence polskiej widzę dużą różnicę w podejściu do coverów. Na całym świecie wykonywanie obcego repertuaru jest częścią tradycji muzycznej i niemalże obowiązkowym fragmentem repertuaru każdego wykonawcy. W Polsce także, ale głównie w odniesieniu do piosenek zagranicznych. Jeśli zabieramy się za utwory polskie, wtedy automatycznie włącza się dziwne usztywnienie, które nie pozwala na twórcze podejście.
Moim zdaniem to się aż prosi o power metal, ciężką, melodyjną gitarową muzykę z wysokim kobiecym wokalem. Taki cover byłby boski.