Skip to content
13 wrz / Wojtek

O coverach (prawie) wszystko – „Sunny”

Wersji tej piosenki jest tyle, że bodaj pierwszy raz mam poczucie, że przeglądając dostępne nagrania, nie dotarłem do wszystkich interesujących. Po prostu klęska urodzaju! W dodatku jest tu tyle znakomitości, nazwisk, które stanowią kanon muzyki rozrywkowej, że nawet nie chce się szukać kolejnych nagrań, wiedząc, że te, które już odkryliśmy są mistrzowskie. Wybierając przykłady muzyczne do tego opracowania, musiałem wybierać z ponad 20 świetnych wersji, a wybór pomiędzy kilkoma nagraniami znakomitymi był bardziej losowaniem, niż merytorycznym rozstrzygnięciem.

Zacznijmy jednak od początku. „Sunny” powstała w 1966 roku, a jej twórcą i pierwszym wykonawcą był Bobby Hebb. Ten znakomity muzyk, głównie związany z nurtem R&B, napisał piosenkę, mającą nam wszystkim pomóc przetrwać w ciężkich chwilach. A te akurat dla artysty był niezwykle dramatyczne – dzień po zamordowaniu prezydenta Johna Keneddy’ego, w ulicznej bójce zostaje zabity brat kompozytora. Te wydarzenia mocno wstrząsnęły artystą, który postanowił wykorzystać swój ciężki stan psychiczny do napisania czegoś optymistycznego. Sam muzyk komentuje powstanie piosenki słowami:  „Moją intencją była perspektywa lepszych dni i oddanie hołdu mojemu bratu. Po napisaniu piosenki pomyślałem, że „Sunny” może być innym podejściem do tego, o czym Johnny Bragg  mówi w piosence „Just Walkin’ in the Rain”.

10 lat po premierze artysta nagrywa piosenkę ponownie. Tym razem brzmi ona inaczej – nowocześnie i bardziej radośnie. Takie podejście do własnego utworu świadczy o dużej wyobraźni i niekończącym się potencjale twórczym. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że w międzyczasie powstały już setki wykonań innych artystów, można założyć, że ta wersja w jakimś stopniu mogła być inspirowana tym, co twórca piosenki usłyszał w innych wykonaniach. Dzisiaj piosenka jest częścią historii muzyki rozrywkowej, m.in. jest sklasyfikowana na 25. miejscu piosenek stulecia w zestawieniu BMI (amerykańska organizacja twórców dbająca o prawa autorskie)

Nowe wersje zaczęły się pojawiać zaraz po premierze piosenki. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, bo takie zjawisko notujemy bardzo często, jednak w tym przypadku ilość nowych propozycji była olbrzymia. Pomijając jednak liczbę nowych wersji najważniejsze jest, że wśród wykonawców pojawiają się najwięksi. W 1968 roku, będący u szczytu popularności,   Stevie Wonder wykonuje piosenkę w swojej stylistyce. I na tym właśnie polega klasa mistrza – z jednej strony utwór oryginalny, który zostaje wykonany wiernie (dotyczy wyłącznie linii melodycznej  i tekstu), a z drugiej strony zawiera tyle specyficznych smaczków wykonawczych, że od początku nie mamy wątpliwości, że to Stewie Wonder.

Podobnie zrobiła Ella Fitzgerald. Jej wykonanie to całkowita zmiana stylistyki. Pomysł zaśpiewania ze swingującym zespołem, na tradycyjnym dla artystki luzie, to także od początku do końca wykonanie nie pozostawiające wątpliwości co do tego, kto tutaj rządzi. Ta maestria wykonawcza pozwala mi nawet przymknąć oko na zbyt swobodne potraktowanie melodii oryginalnej. Akurat ta pani wiedziała, co zrobić, żeby nie przesadzić.

Podobną stylistykę zastosował Frank Sinatra. Jego wykonanie jest typowe dla artysty – elegancko, dostojnie stylowo. W tym przypadku jednak słyszymy zupełnie inną wartość piosenki – Ella postawiła na radość i zabawę, natomiast Sinatra zdecydował się zaśpiewać refleksyjnie.

James Brown, na co dzień reprezentujący podobną stylistykę, tutaj także do niej nawiązuje, jednak w nieco inny sposób. Jego duet z Marva Whitney jest dużo oszczędniejszy w warstwie instrumentalnej. Za to wokalnie dzieje się sporo, od wolnego, stylowego rozpoczęcia, aż do szalonego finału.

Jeszcze inaczej zaprezentował piosenkę zespół Electric Flag. To wykonanie trudno nawet jednoznacznie sklasyfikować. Tutaj miesza się kilka gatunków, ale najważniejsze, że w efekcie słyszymy nagranie świeże i ciekawe. Prawdę powiedziawszy jest to wykonanie w koncepcji oryginału, jednak dużo nowocześniejsze. I o to właśnie chodzi.

Najwięcej zamieszania zrobiła wersja Boney M. Ten zespół, przez jednych uważany za kwintesencję kiczu, przez innych uwielbiany (występ na festiwalu sopockim jako mega-gwiazda) zaproponował bardzo dyskotekową, beztroską wersję. I co by nie powiedzieć, był to strzał w 10, piosenka zaczęła przeżywać swoją nową młodość.

Podoba mi się to, co zrobił Earl Grant. Jego spokojne wykonanie, bardzo zdominowane instrumentalnie, to coś w rodzaju refleksji, że nie przed każdym przebojem trzeba klękać – czasami wystarczy stanąć z boku, puścić oczko i po prostu spojrzeć na to z dystansem.

Sporym zaskoczeniem było dla mnie wykonanie Jamiroyuai. Okazuje się, że ten zespół znany ze swojego funkowego repertuaru, potrafi także wykonać obcy repertuar. Ta wersja mocno różni się od większości innych i jest twórcza, mimo że wierna oryginałowi.

Na tle tych wszystkich bogatych, często żywiołowych wersji, bardzo zaskoczyło mnie wykonanie zespołu Twinset. Co prawda nie jest to wersja szczególnie odkrywcza, bo podobne wykonania nagrywano już wcześniej, tutaj jednak doszło do interesującej symbiozy – skromnemu, inteligentnemu i stylowemu nagraniu towarzyszy oszczędny teledysk.

Przy tak bogatym materiale muzycznym nie można pominąć wersji instrumentalnych, które tworzą pokaźny wachlarz stylistyczny. Herb Alpert, amerykański muzyk, nazywany królem ameriachi (muzyka nawiązująca do stylistyki meksykańskiej) nagrał wersję potwierdzającą jego muzyczne fascynacje. Takie radosne wersje są zawsze interesujące, zwłaszcza jeśli mają jakiś pomysł, a ten tutaj ewidentnie jest.

Z kolei wersja zespołu Oscara Petersona uświadamia, że „Sunny” jest obecnie również znanym standardem jazzowym. Wykonań przez wykonawców tego gatunku jest sporo, jednak tak jak Oscar Peterson  mogą zagrać nieliczni.

Na początku uprzedzałem, że to opracowanie będzie obfitowało w wiele znakomitych nagrań. Kończę jednak w poczuciu żalu, że nie wszystkie ciekawe wersje mogłem przy tej okazji zarekomendować. To świadczy tylko o tym, że „Sunny” jest utworem nietuzinkowym. Klasę każdego utworu można oceniać pod kątem jego nieśmiertelności, a nic tak dobrze nie wpływa na przedłużanie życia piosenki, jak jego nowe, twórcze, zaskakujące wersje.

 

 

 

 

 

Zostaw komentarz