O.S.T.R. – „Gniew” [RECENZJA]
Nie wiedzieć czemu za każdym razem ciągnie mnie do tego artysty, mimo wielkiego roczarowania każdym albumem. Może liczę, że w końcu coś mi się będzie podobało? No bo przecież olbrzymia popularność i uznanie fachowców muszą z czegoś wynikać? Ale nie. Nic się nie zmieniło. Najnowszy album Ostrego niewiele różni się od poprzednich.
Co z tą barwą?
Nie mogę zrozumieć, dlaczego artysta upiera się do swojej fatalnej, manierycznej barwy głosu. Bo przecież jego brzmienie, kiedy mówi, jest fantastyczne, a w momencie rapowania od razu się zmienia. Już na początku płyty, która rozpoczyna się interesującą, rasową muzyką, nagle wszystko się psuje za sprawą rapera właśnie. I to niestety główny wyznacznik klasy płyty, a raczej jej braku. A mogło być nieźle, bo są ciekawe fragmenty, np. "Ostatni strzał", w którym artysta śpiewa na niskich dźwiękach. Niestety w momencie rapowania odzywa się ta upiorna maniera (prawdopodobnie efekt tzw. pamięci krtani) i wszystko nagle jest dużo gorsze.
Sam napiszę, sam wykonam i sam wyprodukuję.
Poprzednie albumy artysta nagrywał z holenderskimi producentami Killing Skills. Teraz postanowił wszystko zrobić sam. Muzyka jest tutaj zaskoczeniem, bo kilka utworów ma całkiem ciekawe podkłady, podczas gdy reszta to bity z magazynu produktów gotowych. Bardzo podoba mi się muzyka do "Króla". A zaskoczeniem jest, że rapujący goście z normalną, pozbawioną manierą barwy dodają swoim utworom blasku. Będący ostatnio w świetnej formie Kali pomaga Ostremu, aby utwór był zjadliwy. To samo udało się Hadesowi.
Granie na czas.
Wszystkie albumy O.S.T.R. są długie, godzina to standard. Teraz także. Jeśli wydaje się albumy regularnie, niemalże co roku, to po co atakować tak długim materiałem? Dla mnie jest stanowczo za długi. Bo gdyby zamiast 16 utworów na "Gniewie" było ich 10, to całość byłaby dużo strawniejsza.
6/10