Otsochodzi – „TTHE GRIND”. No właśnie, o co tutaj chodzi? [RECENZJA]
To szósty album artysty, którego uważa się za rapera. I wcześniej tak było, jego poprzedni album nie był wybitny, ale na pewno rasowy. „THE GRIND” jest mieszanką różnych stylistyk, wkradło się sporo materiału bez klasy, ale paradoksalnie, w całości album nie robi tak dużej krzywdy. Gorzej jest, kiedy analizuje się osobne utwory.
Pogratulować można sprytnego ułożenia utworów, bo początek i koniec są nienajgorsze. Straszny jest środek, ale dzięki temu przemyślanemu opakowaniu jakby mniej boli. Ciekawe jest wyznanie artysty w jednym z utworów: „Ja ten rap kocham i nienawidzę” – to może być wyjaśnienie, dlaczego ten materiał jest tak dziwny. I na pewno nie jest to rap. Honoru ciekawego rapowania broni Taco Hemingway w “Tak to leciało!”, ale nawet tutaj ciągoty komercjalizacji są jednak zbyt dominujące, a tekstowe wstawki, nie tylko tutaj, jakby przeklejone z czegoś innego, to koszmar. Albo “Kiedyś Cię Znajdę”, wykorzystujący fragment piosenki Reni Jusis. Nie rozumiem dlaczego raperzy tak chętnie sięgają po piosenki z innych bajek, a w tym roku takich przykładów jest już kilka.
Od skitu „Ceha Joint 2” robi się znowu jakby ciekawiej i stylowo. A kończące „Czarne Chmury” to utwór, który w kontekście całego materiału się wyróżnia. I chociaż jest to hip hop radiowy, taki, który przekonana nieprzekonanego, to mimo wszystko wolę, kiedy refreny śpiewają faceci, niż jakaś banalna wokalistka, jak w gastronomicznych „Piegach”. Bo chyba nie ma lepszej recepty na dobrą muzykę niż prawda, nawet gdy nie jest doskonała.
5/10