Paluch podaje nam swój niestrawny „Kompot” [RECENZJA]

Paluch uważa się za strażnika gatunku, sam zresztą stworzył Biuro Ochrony Rapu, często o tym przypomina. Na najnowszym krążku także. Ale pewnie artysta nie zauważył, że od czasów jego świetności i rasowych, zawadiackich albumów, świat mocno się zmienił. W tym czasie urodziło się wielu nowych raperów, którzy skierowali gatunek w inną stronę, zredefiniowali go i wyznaczyli zupełnie nowe, nieco szlachetniejsze trendy. A Paluch został w miejscu, ale zamiast być wiernym swoi ideałom i stworzyć skansen czystości stylistycznej, porywa się na nowe. A tu bliżej mu do tureckiego bazaru.
Tytuł albumu nawiązuje do początków narkomanii w Polsce w latach 70. Kiedy cały cywilizowany świat poznał uroki heroiny, u nas, w kraju głębokiego PRL-u, znaleziono tańszą alternatywę – kompot z nieoczyszczonej heroiny wytwarzanej ze słomy makowej, na co wpadł polski student chemii. W otwierającym album utworze tytułowym Paluch mówi nam o innym, tradycyjnym kompocie z jabłek. Początek świetny, ale potem już tak dobrze nie jest, bo to jeden z nielicznych interesujących utworów. Podoba mi się jeszcze „Głębszy oddech” z dobrym udziałem K2. Cała reszta jest niestety słaba. Prawdopodobnie jest to wynik udziału licznych gości, jakby Paluch chciał trochę uciec ze swojego wizerunku. Ale dzięki temu robi się dziwnie, bardzo banalnie i plastikowo. Bo weźmy np. „Niedopasowanego”, który nie ma nic wspólnego z hip-hopem, a bliżej mu do słynnej ballady więziennej z ubiegłego wieku „Czarny chleb, czarna kawa”. Podobnie jest z podkładami, to już nawet nie są produkty z magazynu produktów gotowych, a raczej składnicy odrzutów. Bo takie kwiatki jak „Na chłodno”, czy „Pomylony balet”, to utwory, które chce się szybko zapomnieć.
Podobnie nie warto komentować teledysków. Są po prostu słabe. I mógłbym jeszcze uwierzyć, że Paluch chciał zadrwić z branży tworząc cały album w konwencji pastiszu. Ale na pewno nie mógł tego zrobić ktoś, kto uważa się za bastion czystości gatunku.
5/10