Pentatinix – „A Pentatonix Christmas” [RECENZJA]
Im bliżej Świąt Bożego Narodzenia, tym coraz więcej płyt na tę okoliczność. I aż się boję, bo jak na produkt sezonowy przystało, to najczęściej rzeczy szybko zbywalne, ale też szybko konsumowane i jeszcze szybciej zapomniane, więc po co się wysilać? Na szczęście nie wszyscy tak do tego podchodzą. Przykładem jest drugi już bożonarodzeniowy album grupy Pentatonix.
Pentatonix tworzy nową erę śpiewania wielogłosowego, a dla wielu młodych słuchaczy jest, jeśli nie jedyną, to na pewno wiodącą grupą wokalną. A to wszystko za sprawą zupełnie innego podejścia do muzyki i pogodzenia się, że mamy wiek XXI, a ten wykreował zupełnie inne postawy i wzorce. Dotychczas wszystkie najlepsze zespoły wokalne istniały dzięki swojej konsekwentnej ciężkiej pracy, będąc częścią liczącej się sceny muzycznej, najczęściej jazzowej. Szlaki przecierały Manhattan Transfer, Take 6 i New York Voices. To przedstawiciele najlepszej muzyki, jednak ciągle trochę niszowej, dla ambitniejszych słuchaczy. Pentatatonix zrobił to zupełnie inaczej – wygrywając telewizyjny talent show The Sing-Off rozpoczął zupełnie nową erę. Ich wkład w życie wirtualne, nagrania na kanale You Tobe, wprowadziło zespół do pierwszej, aczkolwiek zupełnie innej niż wcześniej, ligi. Dziś Pentatonix jest jednym z częściej odtwarzanych zespołów w sieci. Zresztą branża ich także zauważa, bo 2 nagrody Grammy i kilka innych, cennych wyróżnień, jak chociażby nagrody MTV, to chyba wystarczająco dobrze.
Płyta "A Pentatonix Christmas" wpisuje się w schemat najlepszych albumów z muzyką bożonarodzeniową. Każdy liczący się zespół wokalny nagrał przynajmniej jedną taką płytę, możemy więc mówić o pewnych standardach, które te albumy ukształtowały. Na tle tego wszystkiego co było wcześniej Pentatonix się wyróżnia. I nie zamierzam tutaj różnicować, bo przecież nie oto chodzi – ta płyta jest po prostu inna.
Materiał zebrany w tym albumie jest różnorodny – kilka kolęd tradycyjnych, kilka amerykańskich standardów, kilka piosenek premierowych. Czyli…dla każdego coś miłego. I może nie byłoby w tym nic złego, jednak przeszkadza mi traktowanie tych piosenek w ten sam sposób. Podczas gdy interesująco brzmią opracowania większości utworów, tak nie mogę zaakceptować nadmiernego unowocześniania tradycyjnych, osiemnastowiecznych kolęd. Nie wiem jak przeciętny Anglik podchodzi do tych śmiałych eksperymentów, mnie jednak drażni, że w "O Come, All Ye Faithful" zbyt popowa aranżacja, bardziej w stylu musicalu "Król Lew", odbiera majestat i szacunek dla tradycji. I z tego nikt nikogo nie zwolnił, nawet Amerykanów.
Podoba mi się, że zespół korzysta, a nie jedynie naśladuje, z tego co wykreowały inne słynne zespoły. Posłużenie się fragmentami wykonania Manhattan Transfer w "White Christmas", czy wzorowanie się w "Coventry Carol" i "God Rest Ye Merry Gentlemen" na brzmieniu Singers Unlimited, to pokazanie klasy i erudycji muzycznej. Dobrze też, że nagrano piosenki premierowe, szczególnie te skomponowane przez członków zespołu. To dobry prognostyk.
I w tym optymistycznym nastroju można byłoby zakończyć tę recenzję, gdyby nie "mała" wpadka. Już sam fakt włączenia do płyty z repertuarem bożonarodzeniowym piosenki Cohena "Hallelujah" postawił mnie do pionu. Czyżby komuś pomyliły się święta? A może dla Amerykanów te święta to takie samo wydarzenie, jak wszystkie pozostałe? I to już właściwie dyskwalifikuje tę płytę, ale dosłowna "kropka nad i" to wykonanie tej piosenki – patos, cekiny i komercja w każdym calu. Przecież tak śpiewają jednosezonowe gwiazdki pop, a nie przyzwoity zespół! I tym jednym nagraniem Pentatonix strzelił sobie w stopę. A szkoda, bo mogło być naprawdę dobrze. Czyżby zapoczątkowany i zapewne wypielęgnowany w wygranym talent show pierwiastek podobania się milionom aż tak mocno się zadomowił?
Moja ocena: 7/10