Skip to content
22 gru / Wojtek

Pentatonix – „Holiday Around the World” [RECENZJA]

Pantatonix wydaje już siódmy album świąteczny, co w łącznej liczbie 14 krążków daje wskaźnik niecodzienny. Chyba  żaden inny wykonawca nie ma takiego wyniku, bo jeden, czasami dwa albumy okolicznościowe to niemalże codzienność w dyskografii każdego artysty, szczególnie takiego, który dba o popularność. A członkowie Pentatonix każdą swoją decyzją artystyczną pokazują, że prawdziwa sztuka nie jest dla nich tak ważna, jak zdobywanie kolejnego miliona fanów.

Pisałem tu o większości albumów tej formacji, najczęściej narzekając na muzyczny populizm. Jednak ostatnio coraz częściej zespół zbliżał się do bardzo przyzwoitego śpiewania. I chyba zagłaskałem, bo to chyba najdziwniejszy krążek Pentatonix.

Po pierwsze – repertuar. Już przy poprzednim krążku bożonarodzeniowym dziwiłem się, że zespół ciągle może znaleźć nie śpiewane przez siebie piosenki, bo to jednak zbiór ograniczony. Ale nie w przypadku tej kapeli, ich kreatywność jest imponująca, ale bardziej w kategorii magicznych sztuczek. Bo jeśli spodziewaliśmy się tradycyjnych bożonarodzeniowych pieśni to się rozczarujemy. Tej koncepcji broni jedynie kilka kolęd. Zamykająca album „Silent Night”to chyba jedyna pozycja, którą przyjąłem z radością. Główną robotę robi w niej udział The King’s Singers.  Oczywiście można się zdziwić, że zespół wokalny zaprasza do wspólnego wykonania podobną formację, ale po wysłuchaniu tej wersji wiemy, że brytyjski zespół uratował ten dziwny pomysł – jest stylowo i tak, jak sobie wyobrażamy pieśni świąteczne. Niestety kiedy włącza się Pentatonix robi jest banalnie i cekiniasto. Jest jeszcze brytyjska „Joy to the World”, ale już tak wykastrowana, że nie można mówić o kultywowaniu tradycji. Ciekawa jest interpretacja starej angielskiej kolędy „Hark! The Herald Angels Sing”, chociaż nie wiem czy ta koncepcja nie jest zbyt odjechana. Prawdopodobnie Brytyjczycy nie będą zadowoleni.

Najwięcej zamieszania na płycie robią piosenki bardzo komercyjne, popularne na całym świecie, ale chyba najbardziej w USA: „Jingle Bells”, „It’s the Most Wonderful Time in the Year” i obowiązkowy „Last Christmas”. A koniem trojańskim miały być utwory nieamerykańskie: hiszpański „Feliz Navidad” i filipiński „Christmas In Our Hearts”. Te współczesne piosenki szybko zaadaptowano na rynku amerykańskim, więc pewnie nie każdy wie, że to utwory przysposobione. O tych wykonaniach chciałbym szybko zapomnieć.

Na koniec okazuje się, że kluczem do wyboru repertuaru nie było skupienie się na pieśniach z różnych kultur, na co mógł wskazywać tytuł krążka, a zaaranżowanie przypadkowych piosenek w odmiennych stylistykach. W rezultacie dostajemy coś pomiędzy boys bandem, a ścieżką dźwiękową z „Króla lwa”. Trzeba przyznać, że niektóre pomysły są nawet ciekawe, ale chyba zabrakło kultury muzycznej, albo po prostu pokory, aby zatrzymać się przed ścianą, za którą czai się kicz.

6/10

 

 

Zostaw komentarz