Skip to content
23 lis / Wojtek

Piernikowski – „The best of moje getto” [RECENZJA]

Uwaga, uwaga, uwaga!!!

Ta płyta wymaga przygotowania, a słuchanie jej z marszu może grozić zdrowotnymi komplikacjami. I uwaga nr 2 – dla mnie to znakomity album, każde jego odsłuchanie regularnie wywołuje mój uśmiech w kilku miejscach. Tak, wiem, że takie wyznanie może szokować. Więc kiedy wysłaliście mnie już do psychiatry, to może dajcie szansę na wytłumaczenie się:-)

"Piernikowski is connected"

Te wszystkie dodatki spikerki ("the quality of primeshit", "Piernikowski is conenected" itd.) to już znak rozpoznawczy artysty. Tu nie można się pomylić. Ale tym razem jest jeszcze mroczniej i dziwniej. To na pewno nie jest muzyka dla grzecznych dziewczynek. Ale też nie dla nieprzygotowanego słuchacza. Bo jeśli ktoś z Piernikowskim spotka się pierwszy raz, to najprawdopodobniej nie dotrwa do końca albumu. Bo tu trzeba znać cały kontekst. 

Na tropie Białasów

Ideowo Piernikowski kontynuuje to, co było na ostatniej płycie Synów – duetu, który Piernikowski tworzy z  innym artystą występującym pod pseudonimem 1988. Nawiązanie do wątków Białasów to motyw przewodni albumu. Paradoksalnie tę płytę można uznać za instrumentalną, bo teksty są jedynie dodatkiem do świetnego klimatu stworzonego za pomocą trochę dziwnej, odjechanej muzyki. Ale te krótkie teksty są tu jednak wiodące – jest odważnie, prowokacyjnie i bardzo inteligentnie. I Piernikowski do nikogo nie puszcza oczka, idzie swoją szorstką drogą. Coś w rodzaju: bierzesz wszystko albo nic.

"Weekendowe cuda, rozchylone uda / Nuda nuda, Piernikowski nuda"

Sposób odnoszenia się do świata i do samego siebie u Piernikowskiego niczym się nie różni – w obu przypadkach jest podobnie. Facet sprawia wrażenie dobrze stąpającego po ziemi, znającego swoje miejsce człowieka, który nie rozmienia się na drobne. Ta dojrzałość przejawia się we wszystkim, ale tutaj najważniejszy jest luz. Bo to też się udziela nam,  słuchaczom. Dla mnie każde przesłuchanie albumu jest niezłą terapią. I pewnie to nie przypadek, że artysta odszedł z małej wytwórnia Latarnia i ten album wydał już w Asfalt Records. Efekt jest widoczny: jest lepiej marketingowo, a artystycznie Piernikowski mógł dotrzeć do wielu gości. 

"Chusteczkami zajebana pralka".

Klasa artysty objawia się tu na kilku płaszczyznach. Głównie chodzi o uruchomienie naszej wyobraźni poprzez dziwną, magiczną muzykę. Krótkie, często zaskakujące wstawki tekstowe są strzałem w 10. Bo już pierwszy utwór, wykonany z Hadesem "Salka" nie pozostawia złudzeń, że obcujemy z czymś wyjątkowym. Później jest klimatyczny "Horyzont" z gościnnym udziałem Moniki Brodki. Potem są świetne:  "Dobre duchy" z Kachą Kowalczyk, instrumentalny "Białas chciałby" i rewelacyjny "Drive by" ("chusteczkami zajebana pralka"). Kończy się na poważnie – "Best of moje getto" jest rodzajem uspokojenia organizmu po wyczerpującym treningu.

"The best of moje getto".

Tym tytułem Piernikowski zaprasza nas do swojego  świata. I jak na getto przystało, to środowisko nie dla każdego. Jedno jest pewne – Robert Piernikowski rozwija się świetnie, a swoją bezkompromisowością pokazuje, że jest artystą świadomym, artystą przez duże A. Dla mnie to niewątpliwie jego najlepszy album!

8/10

 

 

Zostaw komentarz