PJ Morton – „Cape Town to Cairo” [RECENZJA]

Każda płyta tego artysty to dla mnie ogromna radość obcowania z radosną, dobrze zagraną muzyką. I nie przeszkadza mi podobieństwo do innego muzyka, zresztą sam PJ Morton przyznaje, że Stewie Wonder jest jego muzycznym guru.
PJ Morton jest tak zajętym muzykiem, że aż trudno uwierzyć kiedy na to wszystko znajduje czas. „Cape Town to Cairo” to jego dziewiąty solowy album, ale pomiędzy nagrywaniem swojego materiału artysta jest członkiem zespołu Maroon 5, ponadto komponuje muzykę do filmów i produkuje materiał dla innych artystów, tutaj wystarczy wspomnieć czynny udział w produkcji słynnego albumu „We Are” Jona Batiste.
„Cape Town to Cairo” to efekt 30-dniowej podróży artysty do Afryki. Jak sam opowiada, ten album to nie tylko muzyka, ale głównie poszukiwania swojej tożsamości. W podróży pomiędzy tytułowymi miastami artysta odwiedził kilka krajów gdzie spotykał się z miejscowymi muzykami z Nigerii (Made Kuti, Fireboy DML, Asa) i RPA (Ndabo Zulu, Soweto Gospel Choir). I na tym właśnie polega fenomen tego albumu – połączenie afrykańskiego charakteru z tym, z czym od pierwszych dźwięków rozpoznajemy PJ Mortona, który mówiąc o nagranym w różnych miejscach materiale podkreśla, że ta przygoda potwierdziła, ile amerykańska muzyka zawdzięcza swoim afrykańskim korzeniom. I pewnie nieprzypadkowo na zakończenie wybrano „Simunye (We Are One”), bo to właśnie świetne połączenie dwóch muzycznych światów.
Ten materiał jest stosunkowo krótki, ale niczego w nim nie brakuje – jest energia i character. I jest PJ Morton, który niezależnie za co się zabiera, robi z tego sztukę na wysokim poziomie.
10/10