Polska Wersja – „Na waszych oczach” [RECENZJA]
Tego albumu całkiem nieźle się słucha, ale z opowiadaniem o nim jest nieco gorzej. Tak, czasami spotykamy takie pozycje, którym rozmawianie o nich nie pomaga. Taki jest właśnie „Na waszych oczach”, album duetu, który ma sporo do powiedzenia w polskim rapie, ale przez 10 lat swego istnienia nagrał jedynie 3 krążki. Już początek pokazuje, że miało być dobrze, a jak wyszło?
Polska Wersja to formacja okazjonalna, którą tworzą Jano i Hinol, raperzy nagrywających głównie solowo. Dobrze więc, że panowie raz na kilka lat zadają sobie wysiłku, żeby coś wspólnie nagrać. Bo to może żadne wydarzenie muzyczne, ale na pewno wydawnictwo, które zwraca uwagę. Nie mówiąc już o tym, że utwory promujące album mają już po kilka milionów wyświetleń. Jednak im dłużej słuchamy i wciągamy się w tę narrację, tym bardziej przekonujemy się, że to chyba wydmuszka. Takie utwory jak „Łychy łyk”, „Za szybko dorosłem, „Którędy wyjść na ludzi” to pozycje, które wybrała chyba maszyna losująca. I jedynie szkoda niezłej muzyki. Podobnie jest z „Co mnie wzmocni” – mogło być nawet nieźle, ale tendencja zrobienia przeboju śpiewanego zabiła niezły pomysł. Za to „Jeszcze będzie lepiej” się jednak broni, to chyba jedyny przykład, kiedy wokaliści i autorzy tekstu nie popsuli ciekawej muzyki. Ale znowu, kiedy słucham „Dłużej tak nie może być”, to zastanawiam się, czy nie zaplątało się tu nagranie Arki Noego. I teraz już nie wiem, czy wspomniany czynnik losowy nie wybrał przypadkowo utworów skrajnych. I może jeszcze szkoda „Warto mówić kocham” z wykorzystaniem fragmentu słynnej piosenki zespołu Hey. Podobno Katarzyna Nosowska wyraziła zgodę na ten cytat, ale podejrzewam, ze kiedy przeczytała tekst, to pewnie żałowała.
Mnie ten album przyciągnął charakterem i surowością. Bo tu nie ma silenia się na na wielkich artystów. Obaj raperzy reprezentują styl naturalny, wręcz wyjęty z ulicy, a towarzysząca muzyka to nie produkt wykoncypowany w komputerze – tu głównie grają żywe instrumenty. I to także siła albumu, szkoda jedynie, że stylistycznie muzycy trochę kradną show – mamy skręty w stronę rocka, a raczej jakby-rocka, albo w niemalże popowe piosenki. Te momenty są w albumie najbardziej bolesne. A szkoda, bo początek i koniec sugerują, że ten album jest o rzeczach ważnych. Podobnie jak książka z interesującą okładką. Niestety, kiedy ją otwieramy zaczynamy żałować, że po nią sięgnęliśmy.
6/10