„Pułapka na motyle”: bo mówi się Sobla, nigdy nie Sobela! [RECENZJA]
Najpierw był przedskoczek, czyli ubiegłoroczna EP-ka, która pokazała, że w tego młodego artystę można zainwestować. „Pułapka na motyle” to pełnowymiarowy debiut artysty. I to taki debiut, który warto odnotować, bo może nie są to szczyty artyzmu, ale na pewno sygnał, że uczestniczymy w narodzinach ciekawego wykonawcy. Co prawda po pierwszym przesłuchaniu wiem, że to nie moja bajka, ale nadal słucham. Jeszcze bardziej się o tym przekonuję czytając co o tytule albumu mówi sam wykonawca: „to metafora, w której pułapką jest umysł, a myślami motyle, mogące reprezentować również stany emocjonalne, które zostały w mojej głowie na stałe po przeżyciu konkretnych rzeczy, bez znaczenia jak długi czas minął od zdarzenia”. Naprawdę? To trzeba było powiedzieć?
A jeszcze bardziej o tym, że nie jestem tutaj targetem przekonuję się po zawartości płyty – bardzo nierównej i dziwnej. Króluje tutaj muzyka kojarząca mi się z tureckim bazarem, jak choćby: „Bandyta” i „Zaczarowany Mózg”. Te utwory wstawione na początek chyba za mocno zdominowały płytę, bo potem pojawia się klika ciekawych pozycji: „Kapie deszcz”, „Fiołkowe pole” i interesująco zrobiona „To ja”. W tych utworach artysta nie udaje rapera, głównie śpiewa, a to wychodzi mu nie najgorzej. Niestety za chwilę znowu jesteśmy sprowadzeni do parteru – „Nie teraz” i „Kinol” to potworki. A na dobicie jest „Gruby temat”, tego utworu lepiej w ogóle nie komentować.
Album zamyka „Restart”, utwór zupełnie inny. To dla mnie ozdoba albumu. Być może to też zapowiedź, że prawdziwy Sobel ma coś do powiedzenia. Bo jeśli artysta pójdzie w tym kierunku, jeśli pozostawi za sobą te dziwne banalne klimaty, to być może doczekamy się artysty bardzo interesującego.
6/10