Skip to content
30 sty / Wojtek

Rafał Brzozowski – „Moje serce to jest muzyk” [RECENZJA]

Ki diabeł podkusił mnie do sięgnięcia po tę płytę! Rafała Brzozowskiego nigdy nie uważałem za interesującego artystę, ale sądziłem, że reprezentuje on poziom przyzwoity. Jego ostatnia płyta nie pozostawia złudzeń – to dno jakiego dawno nie słyszałem.

Pomysł jest prosty – wykonanie kilku polskich piosenek sprzed lat. Na takie zabawy mogą sobie pozwolić nieświadomi desperaci, albo wykonawcy, którym coś się wydaje. Do jakiej kategorii zaliczyć Brzozowskiego? To chyba nie ma większego znaczenia. Głównie chodzi o to, że wokalista zdemaskował się, bo to,  jaki  śpiewał dotychczas repertuar i jego opinia sympatycznego człowieka uśpiły pewnie artystyczną czujność. Śpiewanie piosenek uznanych za historię polskiej muzyki rozrywkowej zobowiązuje. Bo przecież nie chodzi o umiejętne wykorzystanie swojego głosu. Jeśli w ogóle zabieramy się za uznane utwory, to powinniśmy mieć ku temu powód, chociażby ciekawą koncepcję wykonawczą. Tymczasem Brzozowski nie prezentuje nic więcej, jak tylko chęć podgrzania się przy dawno zapalonych ogniskach.

I może słuchacze z niskim progiem bólu nie zauważą, że Rafał Brzozowski reprezentuje wokalistykę na poziomie prowincjonalnego wesela. W tym momencie przepraszam wszystkich muzyków tego gatunku, bo doceniam ich ciężką pracę – jednak widzę kolosalną różnicę między graniem „użytkowym”, a artystycznym. Zaśpiewanie dobrze znanego repertuaru niektórym słuchaczom wystarczy, aby zakręciła się łza w oku. Już samo zestawienie piosenek jest zaskakujące – obok klasyki (Grechuta, Niemen) znalazły się utw0ry, których klasyką bym nie nazwał.  Dobrze jednak, że każdy wykonawca ma możliwość zaprezentowania swojej listy ulubionych polskich przebojów. Ale…..tak jak jestem w stanie wytrzymać fatalne frazowanie i nieumiejętność śpiewania w stylistyce swingu w utworach Skaldów, tak nie mogę zaakceptować dziwolągów, które Brzozowski zaprezentował w innych utworach. Kultowe „Wspomnienie” Niemena jest tak wokalnie przesłodzone i wykastrowane, że moje imponderabilia doznały dużego szwanku. Z kolei w utworze Marka Grechuty parlando wykonane jest na poziomie akademii w podstawówce.

Jeszcze gorsze,  że w tym procederze wzięli udział skądinąd uznani wokaliści: Irena Santor, Zbigniew Wodecki i Wojciech Gąsowski. Pozostałe osoby śpiewające z Brzozowskim w duetach to postawienie na modne obecnie nazwiska.  I na tym ich udział się kończy, bo wokalnie nie jest to nawet poziom przyzwoity. Jedyny akceptowalny udział zapowiadał się, kiedy usłyszałem Matta Duska. Jego umiejętności  śpiewania swingu mogły się tutaj przydać. Bardzo podobał mi się pomysł wykonania fragmentów po angielsku – takie próby zawsze pokazują, że wiele naszych piosenek mogłoby być światowymi przebojami. Niestety, ktoś  postanowił to popsuć, bo pomysł zaśpiewania fragmentów po polsku przez artystę, który z tym językiem nie ma nic wspólnego, jest koszmarny – w efekcie słyszymy wykonanie noszące znamiona pastiszu.

Najbardziej szkoda mi współpracujących muzyków, bo wykonali świetną robotę. Krzysztof Herdzin jak zwykle wykazał się świetnymi aranżacjami, jednak nawet to niewiele pomogło. Takie wykorzystanie dobrej muzyki powinno być karalne. Czyżby wokalista nie miał blisko siebie kogoś z przyzwoitą wrażliwością muzyczną, kogoś kto zwróciłby uwagę na wykonawcze niedoskonałości?

Szkoda, że nawet świetna oprawa instrumentalna nie uratowała albumu od mojej niskiej oceny. Jeszcze niedawno na najgorszą płytę roku typowałem ostatni album Agnieszki Chylińskiej. Rafał Brzozowski wykosił wszelką konkurencję. I obawiam się, że palmy pierwszeństwa nie odbierze mu żaden wykonawca przez dobrych kilka lat.

Moja ocena: 0/10

Zostaw komentarz