Ralph Kaminski -„Bal u Rafała” [RECENZJA]
W pewnych kręgach Ralph Kaminski uchodzi za gwiazdę muzyki niszowej, takiej dla intelektualistów. I dobrze, że artysta tę markę sobie wypracował. Zastanawiam się jednak, czy więcej tu marketingu i szokowania wizerunkiem, czy prawdziwego artyzmu. Najnowszy album Kaminskiego nic nowego mi o artyście nie powiedział, mało tego, wydaje mi się, że to jego najsłabszy krążek.
Podobno jego występ z tym materiałem na tegorocznym Open’erze był dużym wydarzeniem. I to mogę sobie wyobrazić, bo „Bal u Rafała” daje artyście duże możliwości kreacji scenicznej, a w te klocki Kaminski jest niezły. Potwierdzają to znakomite, sugestywne teledyski promujące album. Jednak kiedy nie znamy wizualnego kontekstu, a skupimy się na tym, co słyszymy na płycie, to już tak dobrze nie jest. Uderzają prawda i patos, ale prawda podana w taki właśnie sposób jest nie do końca prawdziwa. Gdzieś przeczytałem, że rozpoczęcie płyty uwerturą pozwala nazwać to przedsięwzięcie operą. Niestety dla mnie, po wysłuchaniu całości, przychodzą skojarzenia bliższe operetce, a dzięki udziałowi Piotra Fronczewskiego w „Uwerturze” bliżej jest do klimatów Akademii Pana Kleksa. Ale rzeczywiście jest tu coś z opery, ale tej tuwimowskiej z „Balu w operze” – tam jednak ani elegancko, ani balowo, rządzą tajniacy, dziwki i szambiarki.
Słucham wszystkich albumów artysty z uwagą, bo zawsze bardziej kibicowałem wykonawcom poszukującym, nie idącym na skróty. Jednak Kaminski rozczarowuje mnie za każdym razem, bo jeśli można się nim zachwycić w występach gościnnych u innych artystów, to w projektach samodzielnych, gdzie trzeba zbudować emocję dłuższą niż na 3 minuty, robi się nieco gorzej. Teraz jeszcze bardziej się przekonuję, że Kaminskiemu muzyka nie jest specjalnie potrzebna, a na pewno mu nie przeszkadza, bo to co słyszymy na „Balu u Rafała” to muzyczny banał. Trudno odróżnić jedną piosenkę od drugiej, wszystkie są melodycznie podobne. Pomagają trochę teksty, wyraziste i odważne, ale znowu, opracowanie instrumentalne ściąga wszystko w dół. Jedynie podoba mi się aranżacja w „Ale mi smutno” – to jedyna piosenka, której mogę słuchać z przyjemnością, chociaż nie jestem przekonany, czy opracowanie dobrze dogaduje się z tekstem i ogólnym przesłaniem. Podobnie mogło być z zamykającą album piosenką tytułową, jednak nawiązanie w niej do pierwszego utworu powoduje, że już nie jest tak interesująco. I jeszcze dwa słowa o piosence, która mogła być ozdobą albumu – „Pies” jest ciekawy, ale frywolne opracowanie znowu wprowadza nas w klimaty operetkowe.
No cóż, jaki bal, taka muzyka.
5/10