Skip to content
16 sty / Wojtek

Raul Midon – „Bad Ass and Blind”

Raul Midon jest w formie. Każdy jego kolejny album pokazuje, że ten pan to coś znaczenie więcej niż zdolny wokalista – to świetny muzyk z krwi i kości. A przecież jego wejście na muzyczne szczyty to nie tak oczywista sprawa, bo trochę trwało zanim zaczął być rozpoznawalny. I może nie jest tak znany, jak można by sądzić po poziomie jego albumów, dla mnie jednak jest jedną z ciekawszych postaci dzisiejszej sceny.

Jego początki to typowy życiorys wielu wokalistów. Najpierw chórki u wielu gwiazd, głównie pochodzących z hiszpańskojęzycznej strefy kulturowej (Shakira, Julio Iglesias, Jose Felicjano), w międzyczasie wydawane własnym sumptem płyty. Dopiero nagrany w 2005 roku dla profesjonalnej wytwórni album „State of Mind” wypromował go jako samodzielnego artystę. Od tego albumu zresztą rozpoczęła się moja przyjaźń z tym muzykiem.

Cała płyta „Bad Ass and Blind jest bardzo ciekawa pod względem koncepcyjnym – wszystkie piosenki tworzą stylistyczną całość, mimo że czasami trochę się różnią. Midon wie jak komponować, wie jak dobrze wykonywać, ale umie także dobrać sobie znakomitych muzyków. Właściwie każda piosenka jest tutaj profesjonalną, skończoną całością. Bo chyba rzadko się zdarza, aby na płycie nie było ani jednego słabego elementu. Rozpoczynające płytę piosenki dynamiczne to dobry materiał dla ambitniejszych stacji radiowych, bo tych utworów bardzo dobrze się słucha. Co prawda momentami piosenki są lekko wtórne, jakby coś nam przypominały, ale nie ma co narzekać. Utwory brzmią nowocześnie, zwłaszcza „Fly Like an Eagle” i tytułowy „Bad Bass and Blind”. Ciekawe, że nie po raz pierwszy artysta w tytule płyty nawiązuje do swojego niewidzenia, jak to już miało miejsce w przypadku albumu „Blind to Reality”.

Wśród wszystkich atrakcyjnych piosenek szczególnie podobają mi się te spokojniejsze, jak „You & I”, a przede wszystkim „Jack”. W tej skromnej, bardzo oszczędnie zagranej balladzie jest tyle uroku, że musiałem ją sobie zapętlić, żeby nasycić się do woli.

Tegoroczna nominacja Grammy w kategorii najlepszego albumu jazzowego to niewątpliwie zasłużone zauważenie artysty. Nie jestem przekonany czy ta kategoria jest właściwa, ale powinniśmy się już przyzwyczaić, że jeśli jakiś artysta występuje na festiwalach jazzowych i współpracuje z muzykami z tego kręgu, to niemalże z definicji będzie zaszufladkowany do tej stylistyki. W Polsce jest podobnie. Nie ma więc co narzekać, bo niewątpliwie „Bass Ass and Blind” jest płytą interesującą. I nie ma znaczenia do której przegródki go włożymy, bo nie o kategorię chodzi, a porządne, uczciwe granie.

9/10

Zostaw komentarz