Reni Jusis – „Je Suis Reni” [RECENZJA]

Najnowszy album Reni Jusis może być ogromnym zaskoczeniem. Zwłaszcza jeśli podchodzi się do niego bez żadnych wcześniejszych informacji, a tak było w moim przypadku. Nigdy bym się nie spodziewał, że ta samodzielna i kreatywna artystka zdecyduje się na płytę z coverami. I to jakimi – francuskie piosenki o miłości, repertuar bardzo popularny, żeby nie powiedzieć oklepany. No właśnie, największe wątpliwości można mieć do wyboru piosenek: rozpoczęcie „Coment Te Dire Adieau”, potem „Oum Le Dauphin” i ”Przypomnij mi” – te bardzo znane piosenki mimo wszystko nie drażnią dzięki ciekawemu wykonaniu. Jednak te dwie na zakończenie: „L’ete Indien” i „Voyage, Voyage” to już zdecydowanie za dużo.
Dobrym pomysłem było zaproszenie do kilku piosenek aktora Łukasza Garlickiego, robi się stylowo i tak bardzo francusko. Zresztą wszystkie piosenki są wykonane bardzo przyzwoicie, zaaranżowane i zagrane interesująco, ale na szczęście nie ma tu przekombinowania, podobnie jak w warstwie wokalnej – Reni i jej goście ( w jednej piosence pojawia się także Piotr Wiktowski) śpiewają tak dobrze, że na ich partie właściwie nie zwraca się uwagi – to chyba największy plus tego albumu.
Podoba mi się ułożenie kolejności piosenek z kilkoma ciekawymi zaskoczeniami. Pierwszym jest wykonany po polsku, z dużym polotem i na pewno ciekawiej niż oryginał „Kolor Cafe”. Zresztą także tekst jest inny niż ten znany z wersji Michała Bajora. Drugi ważny punkt to jedyna piosenka premierowa „Lawenda”, w której tekstowo artystce pomagała Barbara Wrońska. Ta piosenka bardzo fajnie wpisuje się w cały materiał.
Reni Jusis znana jest z odwagi artystycznej. Artystka samodzielna i kreatywna, potrafiąca skomponować bardzo różnorodną muzykę. I pewnie dlatego album z coverami to w tym przypadku skok na głęboką wodę, ale skok bardzo udany. Gdyby wyrzucić choćby dwie znane piosenki, to pewnie byłoby dużo ciekawiej, a ja już wpisywałbym ten album na listę moich ulubionych w tym roku.
7/10