Samara Joy – „Portrait” [RECENZJA]
Jeśli ktoś znał debiutancki album artystki, na pewno z radością sięgnął po ten najnowszy, bo wejście Samary Joy do świata muzyki było wydarzeniem. Rozpoczęło się od świetnego debiutu i nagród Grammy: za najlepszy album jazzowy, ale chyba jeszcze bardziej sensacyjna była statuetka w kategorii „debiut roku”, bo tutaj zazwyczaj doceniano artystów głównego nurtu – popu lub hip hopu.
Album nagrano podczas trzydniowej sesji na żywo, z oktetem znakomitych młodych instrumentalistów. I to jest tutaj najważniejsze, bo mimo tego, że Samara jest siłą rzeczy postacią pierwszoplanową, to każdy z muzyków dokłada od siebie coś, co w całości stanowi o świeżości materiału. Panowie zadbali o ciekawe aranżacje, a także, jak w przypadku „A Full in Love”, podarowali wokalistce własną kompozycję. Samara także pojawiła się jako twórca, pisząc teksty do 2 piosenek, a w „Peace of Mind/Dreams Come True” mogła pokazać swój talent kompozytorski. W tym materiale nowe utwory spotykają się na równych prawach, zupełnie bez kompleksów, z tymi już uznanymi, jak: „You Stepped Out of a Dream” i „Autumn Nocturne”. Tutaj oklaski za sposób, w jaki artyści wykonali kompozycję Carlosa Jobima „No More Blues”. Klasa!!!!
W tym całym pięknie, radości grania, grania mądrego i nowoczesnego, jest ona, chciałoby się rzec „wchodząca cała na biało”. Samara sposobem śpiewania pokazuje umiejętności techniczne, a swoją ogromną skalę głosu traktuje jak paletę z farbami. Dla niej nie ma problemu, że czasami trzeba zmieniać rejestry na krótkim odcinku, albo że trzeba trochę poszaleć wokalnie, aby za chwilę czarować piękną frazą w kantylenie. Samara Joy to artystka godna czasów, w których żyjemy!
10/10