Sanah skacze na główkę – „Królowa dram” [RECENZJA]
Może trudno w to uwierzyć, ale ten album to moje pierwsze zetknięcie się z Sanah. Zostałem sprowokowany wysokimi notowaniami w dwóch wiodących rankingach sprzedaży, a potem, szukając odpowiedzi na popularność wokalistki, musiałem jej posłuchać. I to ze wstydem, że tak późno. Bo wcześniej były dla artystki liczne wyróżnienia i nawet nominacje do Fryderyków, a jej piosenki latają po stacjach radiowych. I to podobno szybko, często i wysoko.
Zabieram się więc do albumu i im dłużej go słucham, tym bardziej opada mi szczęka. Najpierw kilka razy sprawdzam, czy to kolejne wcielenie kogoś znanego, bo mam ciągle wrażenie, że słyszę wokalistkę z duetu Kwiat Jabłoni. Obie panie śpiewają bardzo podobnie, z tym że Sanah śpiewa jeszcze bardziej chakterystyczną "żabą", emisją kompletnie niewokalną. I może na tym opiera się sukces wokalistki – ot, taka dziewczyna z sąsiedztwa. Przecież na tym także zasadza się sukces discopolo. Ale właśnie dzięki takiemu podejściu otaczająca nas muzyka pikuje w dół. Chociaż spodziewam się, że Sanah mogłaby się obrazić za przypisywanie do tego gatunku. I miałaby rację, bo to, co nagrała to jednak sztuka bardziej zaawansowana. Ale, niestety, wokalistce bardzo blisko to gatunku peryferyjnego, muzyki banalnej, wykonywanej w nienajlepszym guście.
W tym albumie artystka zebrała chyba wszystkie swoje utwory, te z ubiegłorocznego, debiutanckiego krążka, plus kilka nowych. Razem aż 19 piosenek. To chyba jednak trochę za dużo. Zastanawiam się, jakbym odebrał ten materiał, gdyby był w długości standardowej, powiedzmy 11-12 piosenek, bo tą ilością artystka mocno mnie wymęczyła.
Mamy tu więc wielkie przeboje: "Królowa dram", "Szampan". I tak mógłbym wymienić jeszcze kilka piosenek, bo w tym zestawie postawiono na różnorodność – dla każdego coś miłego. Dzięki temu zabiegowi jest nieco przypadkowo i nijako. I nadal nie wiem, jaka tak naprawdę jest Sanah. Na pewno nie jest to artystka, która poszukuje głębokich treści, bo jeśli najczęściej muzyka jest nawet interesująca, to tekstowo jest tak banalnie, że nawet szkoda mi warstwy muzycznej.
Nie można pominąć faktu, że Sanah jest dobrze wykształconą skrzypaczką (na płycie nawet jest zupełnie niepotrzebny utwór instrumentalny z solowym udziałem artystki), a takim ludziom nie wybaczam błędów merytorycznych. Bo słyszymy kwiatki dykcyjne: już cza (zamiast: już czas), ta dama pi-e (zamiast: pije) rum, zostałam samma. Są też nieprawidłowe frazowania: o co mu – chodzi, spoko nie – szkodzi.
A stylistycznie? W większości piosenek można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia ze współczesnymi wersjami pieśni ludowych, zwłaszcza kiedy słyszy się takie słowa: "dla mej matuli to szok", "koronki mej sukieneczki", "wylewam łezki me", "jaka byłam ja głupia", "od tańcowania nie czuję nóg"…i tak dalej. Ale nie, bo nagle słyszymy "to narka" – żeby nikt nie miał wątpliwości, że wokalistka jest jednak młodą, nowoczesną osobą.
Mimo wszystko słyszy się, że Sanah jest bardziej muzykiem niż wokalistką, bo muzyka jest zdecydowanie lepsza, ale często na zasadzie przerostu formy nad treścią, jak np. w "To ja a nie inna", "Solo", albo najlepszej muzycznie piosence "Siebie zapytasz". Na drugim biegunie są utwory strasznie banalne i wtórne ("Melodia", "Łezki me", "Piękno tej niechcianej") albo wręcz koszmarne ("Proszę pana", "Oto cała ja", "2/10", "Aniołom szepnij to").
No dobrze. Wysłuchałem wielokrotnie. Strasznie się namęczyłem, ale teraz wiem jeszcze więcej na temat preferencji polskiego słuchacza. Bo zastanawiając się, dlaczego Sanah cieszy się taką popularnością można jedynie powiedzieć, że pewien Zenek potrafi zapełniać stadiony:-(
4/10