Skip to content
1 paź / Wojtek

Sarius – „Pierwszy dzień po końcu świata” [RECENZJA]

Poprzednia płyta Sariusa była dziwna.

A ta najnowsza? Jest podobnie. Utwory rasowego rapera toną wśród przeciętnych piosenek, w których artysta chce chyba samemu sobie udowodnić, że jest wokalistą. I to mu się nawet udaje. Inna kwestia, to czy takie zabawy nam się podobają. Mnie niekoniecznie, ale dramatu nie ma.

Okładka i tytuł płyty sugerują coś innego.

"Pierwszy dzień po końcu świata" to tytuł, który intryguje. W połączeniu jednak z horrorową okładką sugeruje, że będzie mrocznie i strasznie. I tak się zaczyna. Pierwsze utwory, takie jak: "Pierwszy dzień po końcu świata", "Bentley" i nieco dziwny "Młody Weles" mają charakter. I może nie jest to szczególnie mocne, ale wyraziste i "jakieś". Szkoda tylko, że ten charakter nie jest prowadzony konsekwentnie. Bo na przykład w pierwszym z tych utworów zupełnie niepotrzebnie pojawia się na początku śpiewany fragment, który mocno zamula, ściągając wszystko nieco w dół. Na szczęście jedynie nieco, ale szkoda.

Atrakcyjne piosenki?

Kiedy już uda nam sie wejść do tego dziwnego świata, nagle artysta serwuje nam utwory, których się nie spodziewaliśmy. Typowe piosenki, nawet jeśli są z fragmentami rapu, sprawiają wrażenie kandydatek na przeboje. Co prawda Sarius już wcześniej przyzwyczaił nas, że w swoim repertuarze miesza utwory raperskie z piosenkami, ale jeśli myśleliśmy, że to efekt poszukiwań, to teraz można śmiało powiedzieć, że to dla artysty naturalne środowisko.

Zaczyna się od formy pośredniej, bo "Pokój" jest nadal czymś lekko odjechanym, ale idącym w kierunku piosenki. Za to już w "Nie widać po mnie" dostajemy pozornie atrakcyjną, ale raczej banalną piosenkę. Później jest "Sam", czyli zaskakujący utwór rockowy, bardzo przeciętny i niestety wtórny.

Trochę o sobie, trochę o życiu.

Tekstowo Sarius trzyma przyzwoity poziom. Jednak nawet tutaj artyście nie udaje się utrzymać jednego kierunku. Na pewno mogą imponować fragmenty, w których śmiało opowiada nam o swoim życiu, ale na tle kolegów z tego gatunku takie opowieści niczym się nie wyróżniają. W tym natłoku wielu informacji i przemyśleń uwagę zwraca sprytna fraza: 

Siedzę z winem i uciekam wzrokiem gapiom
Gaszę jak polopiryną ich gorączkę marną
I moim ludziom z dziarką tu oddaję ten szacunek
Gdy dziewczyny pomijały mnie w szkole jak wf

Szczegóły świadczą o artyście.

Zacytowana piosenka "Cichy śpiew" jest nawet interesująca. Teraz jedynie od słuchacza zależy, czy do niego to akurat trafia. Dobrze jest także w utworze "Ciemność", ale zbyt duża ilość dziwnych, nieprawidłowych akcentów mnie bardziej denerwuje niż zachwyca. Zresztą duża liczba transakcentacji tekstowych, typowych dla tego gatunku, tutaj momentami osiąga kumulację. Podoba mi się "Na zawsze" – to atrakcyjna, taka nawet radiowa piosenka. Ale dlaczego artysta wstawił zupełnie niepotrzebne echo?

Na koniec słyszymy jeszcze dwie piosenki. "Trumna" tak mocno mnie zaskoczyła, że nadal nie wiem, co o niej sądzić. A w ostatnim "Wampirze" nie rozumiem, dlaczego artysta w tym dramatycznym, ale utrzymanym w tanecznym charakterze utworze, zdecydował się na dziwny, spazmatyczny wokal? Tak miało być, czy artystę po prostu poniosło?

Zasłużona popularność?

Płyta dobrze się sprzedaje i cieszy się sporą popularnością. Spodziewam się, że tu głównymi słuchaczami są starzy fani artysty. A czy nowi się pojawią? Pewnie tak, bo to muzyka, która ma prawa przyciągnąć. Niestety nie każdego:-(

6/10

Zostaw komentarz