Sarsa – „Pióropusze” [RECENZJA]
Sarsa pojawiła się na naszej scenie szybko i dosyć mocno. Nie pierwsza i zapewne nie ostatnia. Jeśli jednak debiutancki album przyjmuje się z ciekawością, ale też kredytem zaufania, to już drugi jest prawdziwym sprawdzianem artysty. Czy Sarsa, wydając właśnie swój drugi album, nadal ma coś do powiedzenia? Moim zdaniem tak. Płyta „Pióropusze” jest wyraźnym pokazaniem kierunku, w którym artystka podąża. I mimo, że nie są to moje klimaty, muszę uczciwie przyznać, że Sarsa potwierdza swoją mocną pozycję w naszym SZOŁBIZNESIE.
Utwory na tej płycie są nośne i bardzo komercyjne. „Pióropusze” ukazały sie w maju, czyli świetnym momencie, bo teraz można sie spodziewać, że artystka będzie zapraszana na wiele koncertów plenerowych, świąt miast i innych podobnych wydarzeń. I te piosenki dobrze się na tych koncertach sprawdzą, a ludzie będą mogli podskakiwać i nawet trochę pośpiewać.
Podoba mi się sposób śpiewania wokalistki, bo bardzo umiejętnie posługuje się swoim głosem, dostosowując emisję do zaplanowanego efektu. Raz więc jest to typowy popowy, dobrze brzmiący głos, a za chwilę niski, mocno osadzony na przeponie, z charakterystycznym akcentowaniem, coś w rodzaju skrzypcowego detache. I ten drugi sposób zdaje się być cechą rozpoznawczą wokaliski. Co prawda nie jest to nic nowego, bo na świecie jest już kilka wokalistek śpiewających podobnie, ale w Polsce Sarsa jest na razie jedyna. Zresztą zapatrzenie się artystki na zachodnie wzorce muzyczne jest spore. W efekcie otrzymujemy typową muzyczną papkę, jednak na tle innych wykonawców poruszających się w tej stylistyce w Polsce Sarsa wyróżnia się zdecydowanie. Wyraźnie słychać, że Sarsa ogrnia swoje produkcje całościowo, mocno koncentrując się na stronie muyzcznej. Na tym tle teksty wypadają blado, ale na szczęście jakoś szczególnie nie straszą.
W tym egzotycznym dla mnie repertuarze udało mi się znaleźć piosenki interesujące. Np. „Volta”, która została napisana do najnowszego filmu Juliusza Machulskiego i tytułowe „Pióropusze”. Sarsa świetnie radzi sobie z konstrukcją utworów uciekając od standardowych „canto-refren”. Jeszcze lepiej jest w warstwie akompaniamentu, zrónicowanego i ciekawego. Co prawda czasmi zdarzają się bardzo banalne dyskotekowe brzmienia, ale taka jest koncepcja artystki. Dobrze jednak, że w kilku utworach Sarsie udaje się bardziej pokominować, dodawać ciekawe brzmienia smyczków, albo zaśpiewać niezły duet z raperem VNM, czyli Tomaszem Lewandowskim.
Na albumie znalazły sie 3 piosenki anglojęzyczne. Nigdy nie wiem jaka za tym stoi idea? Bo co innego cała płyta nagrana po angielsku, wtedy jest jakaś spójność. Czyżby planowano atak na zagraniczne rynki? Jeśli taki jest plan, to raczej karkołomny, bo na tle tego co robi się dziś na świecie, te piosenki raczej furory nie zrobią. Jednak w tym repertuarze artystka jest najbardziej ciekawa muzycznie.
I nie zależnie już czy Sarsa wpisuje się w naszą stylistykę, czy omijamy ją z daleka, trzeba powiedzieć, że jest ciekawą postacią na naszej scenie. Wierzę, że w przeciwieństwie do wielu gwiazdeczek jednego sezonu pozostanie w tej branży długo. To też kolejny przykład, że nie trzeba wygrywać talentshow, aby zaistnieć. Tak, Sarsa niewątpliwie wykorzystała swoje 5 minut, które dało jej The Voice of Poland przedłużając je o kolejne minuty. Brawo!
7/10