Sebastian Fabijański – „Cukier” [RECENZJA]
Do trzech razy sztuka – dwa poprzednie albumy artysty były na tyle kiepskie, że właściwie nie powinno się słuchać najnowszego. Ale okazuje się, że czasami warto dawać człowiekowi kolejną szansę. Jego „Cukier” jest niezły, zupełnie inny i na pewno bardziej rasowy. Jakby artysta w końcu dorósł. Mało tego, Fabijański otworzył się na współpracę, bo wcześniej był samotnym wilkiem, bardzo mocno marginalizowanym przez branżę. Duża grupa gości, w tym kilku znakomitych, a nad tym wszystkim unoszący się talent producenta albumu – Nemy zaproponował ciekawą muzykę i w ogóle niezłą formę całości, dzięki niemu jest nawet nieco nowocześnie. I pewnie ostateczny kształt albumu to jego właśnie zasługa – współpraca z wieloma czołowymi raperami, a w konsekwencji uznana marka to wkład, jaki producent wniósł do „Cukru”, zapraszając kilku artystów z pierwszej ligi.
Jeśli spojrzymy chłodno na cały materiał, to aż tak kolorowo nie jest. Utwory są przyzwoite, ale nie są to jakieś szczególne wyżyny. Wyróżniają się zwłaszcza te ze znakomitymi gości: „Zew” z Donguralesko i „Narcys” ze świetną partią Piotra Roguckiego. Taki gość to u raperów zawsze rarytas, można nieco rozgęścić materię, nawet pojechać po bandzie. Następne spektakularne występy gościnne to Rahim we „Wrogu” i KPSN w „imho”. Bardzo interesująco, zupełnie inaczej brzmi „Werter”, możemy nawet pomyśleć, że jesteśmy na koncercie rockowym, a to niewątpliwie zasługa Gverilii, który znany jest z tendencji do mieszania stylistyk.
I kiedy już się uspokoiliśmy, że Fabijański wszedł na całkiem przyzwoitą hip hopowa ścieżkę, nagle pojawia się utwór „Szlagier” z cukierkową i kompletnie tu niepasującą Mariką. Nie wiem, kto pisał śpiewane przez nią linijki, ale to nie ma większego znaczenia – ten tekst, jakby skierowany do bardzo nastoletnich odbiorców, pokazuje, że to wszystko, co było wcześniej to jakieś przebieranki, że teraz Fabijański wraca do swojego dziwnego oblicza z poprzednich albumów. I to nie jest przypadek przy pracy, takie rzeczy po prostu nie powinny przydarzyć się przyzwoitemu artyście. Tak, tym jednym ruchem Fabijański przekonał mnie, że jego następnego albumu nie trzeba będzie słuchać.
6/10