Skip to content
29 gru / Wojtek

Słoń – „Mutylator” [RECENZJA]

"Ej, joł, standardowo: jeśli nie rozumiesz fikcji literackiej, to wypierdalaj!"

Po takim zaproszeniu można się spodziewać wszystkiego. Właściwie szkoda, że artysta uprzedza nas o rzeczach oczywistych, bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że to, o czym Słoń mówi, to opowieści z autopsji. A  że już wcześniej "zapisał się" do kategorii horrorcore, więc i tym razem nie ma wielkich zaskoczeń.  Nie mam wątpliwości, że Słoń, czyli Wojciech Zawadzki, to bardzo zdolny autor – jego teksty są krwiste, wyraziste i na pewno nie można przejść obok nich obojętnie. Tytuł albumu zaczerpnięto od łacińskiego mutilatio, co oznacza popularną w średniowieczu karę cielesną polegająca na pozbawianiu skazanego poszczególnych części ciała. Na okładce albumu Słoń wyjaśnia to po swojemu: "przybył kat, opada topór" .

Zaczyna się ostro: "Mutylator" i "Odpad" to prowokacyjne, ale bardzo rasowe i konkretne propozycje. Podobnie jest w "Teatrze anatomicznym", mądrze i odważnie:

"Postrzegam świat jak kuwetę, trochę gówna i piachu
Polityka jest kurwą, a śmierć to córka dyktatur
Jeśli Bóg patrzy na dół, ciekawe co czuje w trzewiach
Widząc wianuszek z dzieci spętanych drutem do drzewa"

Osobny rodział płyty stanowią storytellingi. Tutaj przeszkadza mi nachalna tautologia: wzmocnienie dźwiękiem tego, o czym jest w tekście (np. dzwoniący telefon), czy podział na role z zaproszonymi głosami. Na tle innych, ostrych rapowych utworów, takie zabiegi wydają się nieco czerstwe. Jeśli jednak potraktujemy te fragmenty  osobno, jak słuchowiska radiowe, to nagle wszystko brzmi dużo lepiej. Ciekawie słucha się dyptyku "Butterfly", w którym uczestniczymy w ciekawych, znakomicie opowiedzianych historiach. W tej formie Słoń czuje się bardzo dobrze, jego język jest trafny i niezwykle sprawny. Świetną robotę wykonuje tutaj producent muzyczny, który potrafi zrobić tak świetnie dobrany podkład, że wszystko brzmi spójnie i przekonująco. W tej kategorii mieści się jeszcze polana czarnym humorem "Ballada o lekki  zabarwieniu gastronomicznym".

I właśnie osobne ukłony należą się stronie producenckiej. Jakie było moje zdziwienie, kiedy odkryłem, że na tej płycie podkłady muzyczne robiło aż 12 twórców! Właściwie każdy utwór zwraca uwagę dzięki bardzo dobrze przygotowanej muzyce, niezwykle spójnej z tekstem. Wyjątkowe krawiectwo na miarę, i to w dodatku krawiectwo niestandardowe. Czyli jest tak, jak być powinno – to Słoń jest współautorem sukcesu muzyki, bo swoimi tesktami i zapewne konkretnymi oczekiwaniami brzmieniowymi postawił poprzeczkę w konkretnym miejscu, a zaproszeni przez niego, nieprzypadkowi twórcy, wiedzieli co zrobić, aby zadowolić zleceniodawcę. 

A jeśli wspomniałem o licznych artystach tworzących muzykę, to należy też wspomnieć gościnne występy innych raperów. Dzięki Amerykanom: King Gordy i G-Mo Skee wykonany wspólnie "Keep it sick" brzmi światowo. Z kolei udział Czecha Reznika wprowadza dodatkowy koloryt. Całości dopełniają nasi raperzy: Opał, Paluch, Szpaku i Polska Wersja.

Muszę jeszcze wyróźnić "Legion" ze świetnymi, zwielokrotnionymi głosami w refrenie i pozornie dowcipnego "Clintona" – ta opowieść o rodzimym podrywaczu ma jednak drugie, jeśli nawet nie trzecie dno. Album kończy się rockowym "Zombie Hunter 2000". I taki finał to jest coś! Już wpisuję "Mutylator" na listę moich ulubionych albumów 2018 roku. Brawo!!!!!

8/10

 

Zostaw komentarz