Skip to content
1 mar / admin

Smolasty – „Ghetto Playboy” [RECENZJA]

Mimo młodego wieku Smolasty, czyli Norbert Smoliński trochę już na naszym rynku się zadomowił. To na pewno zasługa jego aktywności, nie tylko muzycznej zresztą – artysta znany jest z kreatywności w prowadzeniu swojej kariery. „Ghetto Playboy” to świetny przykład zarządzania, bo zwołać tak dużą ekipę gości i producentów, stworzyć wspólnie z nimi cały repertuar, w dodatku nagrać go w czasie pandemii, to śmiałe przedsięwzięcie.  Smolasty nagrał już sporo materiału w różnych formach, ale zaledwie dwa tzw. albumy oficjalne, studyjne. Pierwszy, wydany 2 lata temu, został nieźle przyjęty i może nie było to wydarzenie zmieniające naszą sceną muzyczną, to na pewno był to materiał godny uwagi. Teraz jest jeszcze odważniej.

Motywem przewodnim jest tutaj opowieść o jakimś lowelasie z jakiejś dzielni. W ten sposób Smolasty mógł się ukryć za tą postacią, śmiało czerpiąc ze swojego doświadczenia. Chyba jeszcze więcej do powiedzenia mieli jego goście, bardzo liczni ponownie: Frosti, Kizo, Szpaku, Kaz Bałągane, Kabe, Qry, Wiktor z WWA, 730 Huncho, Oliwka Brazil, Fifson, Rataj, Dister. Te gościnki wnoszą dużo energii, bo wszyscy świetnie się wpisują w klimat całości, jedni bardziej, inni trochę mniej, ale generalnie nieźle. Najbardziej podoba mi się to, co zrobił Frosti we „Wszystko albo nic” – tu osobowość gościa mocno podkręciła całość. Podobnie dobrą robotę zrobił Wiktor z WWA w dobrym utworze „Bankroll”. I jeszcze jest udany wkład Distera w „Voilla”. Niestety nie rozumiem pomysłu zaproszenia do jednej z piosenek jedynej tutaj kobiety, Oliwki Brazil. Ostatnio zresztą takich eksperymentów jest więcej, i za każdym razem, kiedy słyszę gościnną polską raperkę, to odnoszę wrażenie, że czynnik artystyczny raczej nie był brany pod uwagę.

Album został mądrze ułożony dramaturgicznie. Podobnie jak w poprzednim albumie utwory solowe są w mniejszości, ale wstawione w takich miejscach, że dobrze się wpisują w cały obrazek. Mamy więc rozpoczynający album, charakterny „Tyson Fury”, potem gdzieś w środku są „Duchy”. Na koniec artysta zostawił atrakcyjny, ale nieco tu niepasujący „Hula Hop”. Ten radiowy charakter ciąży też na banalnej „Tequili”. To pomieszanie stylistyk trochę przeszkadza, jakby Smolasty chciał jednocześnie opowiedzieć nam coś mądrego, ale przy okazji puszcza oczko do rozrywkowej grupy słuchaczy. Podobnie dziwnie tu brzmi „Buena Vista” – zrobiony na bogato podkład sprawia wrażenie, że ten utwór się przypadkowo zaplątał. Zresztą słuchając albumu pierwsze razy za każdym razem sprawdzałem, czy to nie jest już jakiś nowy album.

Szukając informacji o tym albumie przeczytałem recenzję zachwalającą krążek jako znakomity materiał R&B. I na to bym nie wpadł. Co prawda daleki jestem od szufladkowania muzyki, ale umiejscowienie go właśnie tam jest zaskakujące. Kiedyś nawet ktoś z branży powiedział, że w Polsce nie ma miejsca na prawdziwe R&B. Słuchając anglojęzycznych przedstawicieli gatunku można się z tą tezą zgodzić, bo to zupełnie inny świat. Jednak ostatnio słyszałem kilka ciekawych albumów, którym do tej stylistyki bardzo blisko. Na pewno Smolasty się tutaj nie łapie, ale i tak to mi nie przeszkadza, aby słuchać go z przyjemnością.

7/10

 

 

Zostaw komentarz