Snarky Puppy – „Ground Up” [RECENZJA]
To nie jest najnowszy album, bo ma już kilka lat, ale na pewno warto go posłuchać. Po pierwsze – bo to chyba najciekawszy samodzielny album kapeli. Po drugie – bo jak zwykle zespół nagrywa płytę live, czym pokazuje całemu muzycznemu światu, że prawdziwy artysta nie potrzebuje laboratoryjnego zaplecza, aby nagrać świetną płytę. Nagrań dokonano w 2012 roku podczas 3 koncertów w Nowym Yorku.
Płyta zawiera jedynie 8 utworów, a to „jedynie” wynika z ich długości – większość kompozycji przekracza standardowy czas komercyjnego utworu, a 2 z nich trwają powyżej 9 minut. I może dzięki dłuższym formom są one ciekawsze, ale też znacznie trudniejsze do utrzymania zainteresowania. Rozpoczyna się bardzo energetycznym „Thing of Gold”, w którym świetnie rozwija się dramaturgia, od delikatnych partii granych przez wybrane instrumenty, do fenomenalnego tutti. Podobnie atrakcyjnych utworów jest tu więcej, jak chociażby „Bent Nails”, „Minjor”, czy „Young Staff”. Moim ulubionym jest „Like A Light”, utwór w klimacie latynoskim zagrany bardzo stylowo, wręcz elegancko.
Zespół pokazuje też sporo luzu. W utworze „Quarter Master” muzycy świetnie się bawią imponując znakomitą techniką i wyczuciem stylu. Z kolei w „Binky” kapela eksploduje popisami wielogłosowości rytmicznych, a do nich dodano będące w kontrapunkcie trąbki. Przy tym utworze pomyślałem, że mógłby być niezłym podkładem dla raperów, bo tu od energii aż kipi. I wiele się nie pomyliłem, bo co prawda nie w tym, ale w innym utworze, muzycy z wyobraźnią znaleźli miejsce dla siebie – przypadkowo trafiłem na nagranie w którym wersja Snarky Puppy posłużyła do wykonania wokalnego. Aż trudno uwierzyć, że w kompletnym utworze udało się jeszcze zmieścić samodzielne wykonanie, w dodatku ze świetną harmonią. Chociażby dla takich eksperymentów warto tworzyć muzykę.
Moja ocena: 8/10