Skip to content
11 maj / Wojtek

Steve Lacy – „Apollo XXI” [RECENZJA]

Nominowany do nagrody Grammy album "Apollo XXI" to dziwna historia, bo już sama kategoria nominacji, czyli "urban contemporary" to lekki dziwoląg. Ta stosunkowo młoda dyscyplina to muzyka będąca mieszanką kilku gatunków, głównie popu i R&B, a jej poprzednimi zwycięzcami są wielcy wykonawcy: The Weekend, Beyonce, Pharell Williams, Rihanna, Frank Ocean. Oczywiście te gwiazdy istniałyby i tak, a ich miłośnicy o "urban contemporary" zapewne nigdy nie słyszeli.

Steve Lacy już samą nominacją zaskoczył środowisko, bo zauważono jego debiutancki album, a nagrywając go artysta miał 21 lat. I to jeszcze nie koniec sensacji, bo rok wcześniej Lacy otrzymał statuetkę za produkcję albumu  Kendricka Lamara. I jeszcze wcześniej chłopak współpracował z kilkoma uznanymi artystami, więc na pewno nie mówimy tu o debiutancie. A w przypadku artystów amerykańskimch sugerowanie się wiekiem jest niebezpieczne, wystarczy wspomnieć Billie Eilish, 16-letnią sensację ubiegłego roku. 

Nad "Apollo XXI" artysta pracował dwa lata, a cały materiał początkowo nagrywał samodzielnie.

Ten album zaskakuje każdym utworem i tak właściwie trudno określić, jaka jest jego stylistyka. Dla mnie jest to mieszanka klimatów już znanych, słyszę tu inspirację wieloma uznanymi artystami, jak: Wonder, Prince, Bovie, a nawet Santana, The Beatkles i Bee Gees. Są też dziwne zaskoczenia, jak instrumentalny, nieco folkowy "Amandla's Interlude".

Tak, ten album jest dziwny. Na pewno Steve Lacy jest artystą umiejącym świetnie zrealizować swoje pomysły. Na pewno też jest sprawnym muzykiem i zdolnym wokalistą. Ale obawiam się, że ten artysta potrzebuje czasu, aby znaleźć swoją drogę. Na razie stoi chyba na rozdrożu. Na szczęście nie na pustkowiu.

8/10

Zostaw komentarz