Skip to content
17 sty / Wojtek

Steve Lacy – „Gemini Rights” [RECENZJA]

Steve Lacy to artysta, o którym można powiedzieć, że wszystko, do czego się zabiera zamienia w złoto. Najpierw był zespół The Internet, do którego dołączył kilka lat po jego powstaniu (jako gitarzysta), ale to dopiero album z jego udziałem dostał nominację do Grammy. Decydując się na karierę solową wchodził na nowe dla siebie ścieżki, oprócz pisania repertuaru i tworzenia koncepcji został także wokalistą. Jego debiutancki krążek otrzymał nominację do nagrody Grammy i to w tej najbardziej postępowej kategorii, „Urban contemporary”, tej samej, w której wyróżniono jego zespół. Tamta płyta była dziwna, ale ważniejsze, że w ogóle ją zauważono i doceniono. Teraz, kiedy tę kategorię przemianowano na „Progressive R&B”, Steve Lacy znowu otrzymał nominację za swój drugi album „Gemini Rights”

Tym albumem artysta demonstruje swoje szybkie dojrzewanie, bo to zupełnie inny, dużo bardziej świadomy materiał. Weźmy np. “Bad Habit”, tu słychać wpływy Wondera, a nawet The Beatles, a to z kolei świadectwo erudycji muzycznej artysty. Zresztą ten utwór zgarnął swoje nominacje i to aż 3! I to nie byle jakie: piosenka i nagranie roku, a także najbardziej zaskakujące – najlepsze wykonanie muzyki pop. Razem więc album zdobył aż cztery nominacje. Brawo!

Już pierwszą piosenką “Helmet” artysta pokazuje, że na nowo zdefiniował swoją muzykę, nie jest już tak wariacko i nieprzewidywanie, ale więcej jest porządku i świadomości twórczej. Podobnie jest w piosence “Cody”, albo w świetnie zagranej (fortepian!) “Amber”. I do tego te fantastyczne, stylizowane damskie głosy drugiego planu, i jeszcze falest artysty. Brawo!

Można by obstawiać, że ten album otrzyma statuetkę, ale to jedynie w przypadku, gdy decydować będą czynniki pozamuzyczne. Bo akurat w tym roku to, co nagrał Tank and the Bangas to rewelacja. Ale spokojnie, poczekajmy na rozwój wydarzeń.

10/10

 

Zostaw komentarz