Skip to content
1 cze / admin

Sting potwierdza swoją klasę w albumie „Duets” [RECENZJA]

Na początek podsumujmy: 7 albumów z grupą The Police, 12 solowych, 5  płyt live i 10  tzw. kompilacyjnych, czyli zestawy z cyklu „The best of” lub pod konkretny temat. I taki właśnie zbiór piosenek ze swojego  bogatego dorobku artysta wybrał na płytę „Duets”. Znalazły się tutaj najciekawsze duety Stinga z bardzo różnymi wykonawcami. Tych duetów Sting nagrał sporo, bo któż by nie chciał wystąpić z tym znakomitym muzykiem. Najczęściej słyszymy tu utwory najbardziej znane, ale są goście, którzy swoim udziałem potrafili zmienić oblicze piosenki, jak to świetnie zrobiła Mary J. Blidge w „I Say Your Name”.

Ta płyta na pewno nie jest perełką wśród wszystkich albumów Stinga. Jest tu kilka wykonań, które pozwoliły artyście na zmiany w brzmieniu utworu, bo udział gościnnych wokalistów Sting wykorzystał do zmiany klimatu poprzez aranżację albo nieco inną stylistykę. Najlepiej to wychodzi z paniami – oprócz wspomnianej Mary J. Blidge nieźle się też się spisują Melody Gardot („Little Something”) i Mylene Farmer („Stolen Car”). Z panami jest nieco dziwniej, bo właściwie jedynie ze względów historycznych warto zwrócić uwagę na „L’amour c’est comme un jour”, w której zaśpiewał Charles Aznavour. Ale już niestety o kicz zahacza „Fragile” z Julio Iglesiasem i „September”, w której słyszymy Zucchero. Te dwa utwory potwierdzają klasę wykonawczą Stinga, bo w jego solowych wykonaniach to absolutne perełki. Zresztą w albumie są 2 piosenki, w których artysta zdecydował się wystąpić sam („Well B Together” i „Practical Arrangement”). I bardzo dobrze, bo to jasne punkty albumu.

Splendor całości podnoszą dwa wykonania z największymi mistrzami muzyki instrumentalnej: „In the Wee Small Hours of the Morning”, w której świetnie towarzyszy Chris Botti, i  jedyna nieautorska kompozycja , „My Funny Vallentine” z Herbie Hancockiem.

8/10

Zostaw komentarz