Taco Hemingway – „Marmur” [RECENZJA]
Długo nie mogłem się zdecydować na wysłuchanie tego albumu, bo niby co może się ciekawego wydarzyć na płycie faceta opowiadającego jakieś historie. Jego wcześniejsze piosenki były ciekawe, bardziej na zasadzie ciekawostki, czegoś nowego na naszej scenie, niż prawdziwej sztuki. Kiedy jednak poznałem cały krążek trochę zrobiło mi się głupio – to znakomity materiał. Rozmawianie o nim w kontekście konkretnego gatunku muzycznego, porównywanie z innymi muzykami tej stylistyki, czy nawet odnoszenie się do wcześniejszych produkcji Taco Hemingwaya jest małym nieporozumieniem. Bo to unikat. Na naszym rynku na pewno.
Koncepcja płyty bardzo sprytnie osadzona została na kanwie pobytu artysty w hotelu Marmur. Po wysłuchaniu całego albumu niektóre utwory znane wcześniej (np. „Deszcz na betonie”) nabierają właściwego sensu. Bo ta płyta to rodzaj słuchowiska. I dopiero teraz widać wyraźnie, że to nie jest jakaś wielka sztuka zrobić hip-hopowy album z kilkunastoma numerami. Natomiast niewątpliwie sztuką jest wymyślenie nowej, choć przecież nie kompletnie pionierskiej konwencji. Sam Taco Hemingway zresztą robi to nie po raz pierwszy, jednak to co słyszeliśmy 2 lata wcześniej w „Trójkącie warszawskim” to zaledwie wstęp do tego co ukazało się w „Marmurze”. Wcześniej była jedynie delikatna sygnalizacja, że artyście nie wystarcza ograniczenie się formą jednego utworu. Całość była jednak skonstruowana bardziej na zasadzie piosenek przeplatabych intreludiami. Teraz Taco chyba dojrzał, bo i sama forma i treść w niej zawarta jest bogatsza. I ciekawsza.
Wlaściwie nie ma tutaj sensu rozbieranie całości na poszczególne elementy, bo chodzi właśnie o tę spójność. Cała wartstwa muzyczna jest w tym przypadku ewidentnym tłem, jednak niesprawiedliwością byłoby ją kompletnie pominąć. Rumak, producent płyty, cały czas poszukuje. A zadanie ma niełatwe, bo w tych utworach właściwie w ogóle nie ma melodii wokalnej. Sztuką więc było opracować takie tło muzyczne, aby te mądre przemyślenia uatrakcyjnić.
„Świat jest WFem, a ja nie mam stroju” – w taki sposób artysta odnosi się do rzeczywistości. Przyznaję, że taka estetyka do mnie przemawia i rozwala swoją trafnością. Zresztą w każdym tekście Taco Hemingway bardzo starannie opisuje otaczające go zjawiska. Na mnie największe wrażenie, oprócz wspamnianego tekstu, robi jeszcze utwór „Grubo-chude psy”. Na tej płycie autor wieloktrotnie przedstawia się jako Filip Szcześniak, posługując się swoim oryginalnym nazwiskiem. Tych osobistych odkrywań się jest tutaj dużo więcej, jak np. utwór „Żywot”, który jest swoistym CV artysty.
Taco Hemingway potwierdza swoją klasę jako świetny obserwator, ale też wytrawny autor tekstów. Jestem przekonany, że gdyby jakiś wokalista lub kompozytor zdecydował się z nim na współpracę, to mielibyśmy na naszej scenie kolejnego świetnego tekściarza. Póki co musimy zadowolić się autorskimi produkcjami. I jeśli ktoś chce poznawać twórczość tego artysty, to koniecznie musi to zrobić w całości, czyli posłuchać albumu „Marmur” od początku do końca.
Moja ocena: 8/10