Skip to content
16 maj / Wojtek

Gregory Porter – „Take Me to the Alley” [RECENZJA]

Kiedy go usłyszałem po raz pierwszy niemalże oszalałem. Z radości oczywiście. A za chwilę, po przekopaniu netu zrobiło mi się wstyd. Jak to możliwe, że jeszcze nie znam tego świetnego artysty! No, ale lepiej późno niż wcale. Więc skruszony zaczynam słuchać ostatniego albumu artysty. I co? I okazuje się, że miałem szczęście poznawać Portera od najlepszej strony, bo utwór, w którym go poznałem jest zdecydowanie najlepszy na tej płycie. „In Fashion” to piosenka sama w sobie ciekawa, ale koncepcja wykonawcza jest tu mistrzowska – świetna aranżacja oparta na pulsującym rytmie i wręcz zjawiskowy głos artysty. Tak, to jest to!

Niestety moje zachwyty musiały trochę ostygnąć, bo tak dobrze zaśpiewanych, rasowych piosenek na płycie więcej nie ma. Mimo wszystko album uważam za interesujący. Najbardziej podoba mi się sam głos artysty i sposób, w jaki go wykorzystuje. Taki głęboki, brzmiący baryton to na dzisiejszym rynku, zdominowanym przez wysoko śpiewających młodzieńców, raczej rarytas. Zresztą sam artysta jawi się jako osoba mocno stąpająca po ziemi. A przecież Gregory Porter wokalistą jest prawie z przypadku, bo jego początki dorosłego życia to kariera sportowa – rozpoczęte studia na uniwersytecie w San Diego, pełne stypendium i miejsce w drużynie futbolowej. Niestety kontuzja wykluczyła go ze sportu na stałe, trzeba było więc jakoś ten wolny czas wykorzystać. I być może gdyby nie nieszczęśliwy wypadek to do dziś świat nie poznałby tego świetnego artysty. Bo nie mam wątpliwości, że Porter jest wytrawnym wokalistą. Tutaj technicznie pasuje wszystko – osadzenie głosu, barwa i intonacja na poziomie znakomitym. Aż chce się słuchać. Szkoda tylko, że artysta nie umiał określić się repertuarowo.

PŁyta „Take Me to the Alley” to sporo dobrych, ale raczej popowych piosenek: „Take Me to the Alley”, „Consequence”, „More then the Woman”, „Insanity”. Taki repertuar na nikim nie zrobi większego wrażenia, bo podobne piosenki nagrywają dziś najwięksi artyści otoczeni sztabem profesjonalistów. Szkoda więc, że Porter nie skupił się na tym, czym może nas zainteresować i oczarować. Bo przecież świat Portera to zdecydowanie klimaty jazzowe lub podobne, ale na pewno nie zwykły pop. To wygląda jak zapisanie się do walki w niewłaściwej kategorii wagowej. Bo nie mam wątpliwości, że Porter jest artystą wybitnym. Ale nawet najwięksi muszą mieć plan rozwoju swojej kariery. A może właśnie dlatego są oni najwięksi. I może tu jest odpowiedź na pytanie dlaczego wokaliści poruszający się w mniej popowych obszarach są nie tak popularni, jakby na to zasługiwali? Może nie warto na siłę flirtować z innymi gatunkami, a skupić się na tym jednym, swoim? Bo przecież największym się to udało, ale takich wokalistów jak Ella Fitzgerald czy Frank Sinatra nie ma w historii wielu. Zresztą nie wiadomo jak ci wielcy poradziliby sobie dzisiaj. Więc słucham dalej płyty Gregory’ego Portera z przyjemnością, jednak czegoś mi tutaj brakuje.

8/10

Zostaw komentarz