Skip to content
1 mar / Wojtek

The King’s Singers – „Love Songs” [RECENZJA]

The King's Singers istnieje już 50 lat, ale ta długa historia to głównie nazwa zespołu. Przez ten czas śpiewali w nim często zmieniający się członkowie, nie dłużej niż 12-13 lat. Obecny skład to młodzi wokaliści związani z formacją kilka lat. Jedno jednak jest niezmienne – skład zespołu jest zawsze taki sam: 2 kontratenorów, tenor, 2 barytony i bas. Ten restrykcyjnie pilnowany skład osobowy wiąże się z tradycją i koniecznością powtarzania wcześniejszego repertuaru. Ten klasyczny podział na głosy wiąże się także z różnorodnością repertuaru – zespół, jako jeden z nielicznych, cały czas równolegle wykonuje klasykę, jak i i materiał rozrywkowy. Dorobek w postaci 54 albumów może robić wrażenie.

Do wydanej niedawno płyty "Love Songs" wybrano, zgodnie z jej tytułem, wcześniej nagrane na innych krążkach piosenki z miłością na pierwszym planie. Rozrzut stylistyczny jest tu spory, bo oprócz klasyki (George Gershwin, Paul Simon) i utworów znanych ze świetnych wykonań (Frank Sinatra, Ella Fitzgerald, Yves Montand) są tu najnowsze przeboje, jak piosenka z filmu Toy Story, czy kompozycja Johna Legenda. Pikanterii dodają pieśni tradycyjne: angielska, szkoca i nawet koreańska.

Kiedy przyjrzymy sie  spisowi utworów, to rzuci nam się w oczy coś, co nieczęsto zdarza się w przypadku podobnych zespołów, a co w przypadku formacji wokalnych ma ogromne znaczenie. Myślę tu o autorstwie aranżacji. Kiedy zobaczyłem, że za opracowania odpowiada wiele osób od razu sprawdziłem, czy są to członkowie zespołu. Ale nie. Okazuje się, że do poszczególnych piosenek zaproszono doświadczonych muzyków, kilku do pojedynczych, a kilku do 2-4. Wyjątkiem jest Alexander L'Estrange, który opracował aż 7 piosenek. I właśnie jego aranżacje zwróciły moją uwagę. Zaczęło się od ciekawego opracowania "I've Got the World on a String", trochę w stylu pierwszych wykonań Take 6.  Potem zrwóciłem uwagę na "I Won't Dance" i "At Last", a skończyło się zachwytem przy "When I Fall In Love". To ciekawe, że wśród kilkunastu piosenek najbardziej podobają mi się właśnie te, opracowane przez jednego człowieka. L'Estrange  to artysta bardzo doświadczony, kompozytor muzyki chóralnej i filmowej, muzyk jazzowy, ale przede wszystkim osoba współpracująca z wieloma uznanymi zespołami wokalnymi.

Pozostałe aranżacje zwracają uwagę, bo mocno różnią się od tego, do czego przyzwyczaili nas światowi giganci śpiewania zespołowego. Po pierwsze podejście – opracowania są podobne do tych, jakie słyszy się w wykonaniu chórów mieszanych. Panowie odpowiedzialni za aranżacje bardzo skupili się na harmonii w układzie rozległym, celebrując współbrzmienia pomiędzy głosami. W efekcie często mamy wrażenie, że słuchamy wielogłosowego chóru mieszanego, w którym partie kobiece śpiewane są przez panów. Tymczasem dziesiejszy trend śpiewania to oparcie się na rytmie i zabawa konwencją.

The King's Singers zawsze wyróżniał się na tle renomowanych zespołów wokalnych. Ta płyta także. Bo to muzyka dla miłośników śpiewania tradycyjnego, często eklektycznego, ale przy tym jednak eleganckiego i na bardzo dobrym poziomie wykonawczym.

8/10

Zostaw komentarz