Skip to content
19 lis / Wojtek

The Voice of mizeria

Już na początku tej edycji było wiadomo, że jest cienko. Nieco później, kiedy opadł kurz po wyeliminowaniu najsłabszych, okazało się, że program nie będzie niczym szczególnym się wyróżniał – zostało kilku uczestników, którzy gwarantowali przyzwoity poziom tego show. Niestety wszystko minęło jak po dotknięciu czarodziejskiej różdżki, kiedy do głosu dopuszczono publiczność. To ona od początku premiowała najsłabszych w każdej drużynie uczestników. Czasami jurorzy stawali przed trudną decyzją, bo jak wyeliminować kogoś z dwóch równie dobrych wokalistów, podczas gdy ma się świadomość, że na ich miejscu powinien stać ktoś inny? I tak to publiczność wybrała sobie „dream team”. Wczorajszy koncert to potwierdział – było słabo, a miejscami wręcz karykaturalnie.

Najwięcej wpadek zaliczyła produkcja, bo mając do dyspozycji słabych wykonawców postanowiła to jeszcze bardziej podkreślić. Pierwszy strzał w stopę to pomysł, aby uczestnicy wykonali piosenki premierowe. Pomysł świetny, bo już na etapie programu można się zorientować, co jego uczestnicy mają do powiedzenia w repertuarze oryginalnym. Niestety potwierdziło się, że Polska jest ciągle muzycznym zaściankiem – wykonane wczoraj piosenki reprezentowały muzyczną sieczkę. Te utwory, będące wyznacznikiem gustu reprezentowanego przez największe komercyjne stacje radiowe, nie miały prawa niczym zainteresować. Jakby tego było jeszcze mało, to wczoraj zaproszono DJ Jonasa Blue, chyba tylko po to, aby pokazać, jak daleko nam do tego, co robi się na świecie. I to był drugi strzał w stopę. Jedyny, który z tym karkołomnym zadaniem sobie poradził był Michał Szczygieł. I to ciekawe, bo on sam ma świadomość niedostatku swoich umiejętności wokalnych. Za to posiada luz, dystans i osobowość. Nie zdziwię się, jeśli ten chłopak wygra program:-)

Zaskakujące było także połączenie występów kolejnych uczestników. Wykonanie wielkiego przeboju zaraz po zaprezentowaniu piosenki premierowej jeszcze bardziej podkreśliło ogromną różnicę w jakości repertuaru. Nawet w miarę dobre wykonanie hitów nie pozwoliło zatrzeć wrażenia po tym, co stało się kilka minut wcześniej. Szkoda mi uczestników, bo to oni byli największymi ofiarami tego dziwnego pomysłu.

Teraz wiemy już kto wystąpi w finale. I wiemy także, że nie ma najmniejszego znaczenia kto wygra program, bo cokolwiek się stanie, to będzie jedynie wypadkową nieszczęśliwych zdarzeń, które miały miejsce wcześniej. Ciekawe jak muszą się czuć uczestnicy, którzy już odpadli, a którzy na tle finałowej czwórki są dużo lepsi?

 

Zostaw komentarz