Skip to content
19 wrz / Wojtek

The Voice się trzyma

Kolejne dwa odcinki programu ponownie pokazały, że polskie muzyczne talent show wytrzebiły rynek. Wszyscy interesujący wokaliści albo już się w jakimś programie pojawili, albo nie mają śmiałości zmierzyć się z brutalną telewizyjną rzeczywistością. Stąd też poziom tej edycji The Voice of Poland – w większości występują w nim wokaliści najwyżej przeciętni, tacy jakich pełno jest na wielu przeglądach i lokalnych festiwalach. Zjawisko odwracania się 4 foteli, czyli akceptacja wsztystkich jurorów,  jest w tej edycji świętem. I może nie o to chodzi, aby podobać się wszystkim. Jednak na tym etapie, w którym  robi się przede wszystkim selekcję osób utalentowanych, od tych którym coś się wydaje, jest to zjawisko co najmniej niepokojące.

Wczoraj podobało mi się 3 wykonawców, co w porównaniu z poprzednimi odcinkami tej edycji jest liczbą raczej optymistyczną. W pierwszym odcinku najbardziej podobał mi się Michał Stryczniewicz. Jego muzykalność i ogromna naturalność to atuty, których pozazdrościć może niejeden doświadczony wokalista.

Podobała mi się także Ola Leśniewicz. Jej występ zainteresował tylko jednego jurora, ale dobrze się stało, że dziewczynę jeszcze zobaczymy, bo szkoda byłoby, gdyby taka osobowość odpadła. I to był właśnie przykład na to, że wokalista nie zawsze musi powalać glosem, bo w tym przypadku chyba ważniejsze są możliwości interpretacyjne i osobowość – tego nie da się do końca nauczyć.

W drugi odcinku wieczoru było gorzej, bo moją uwagę zwrócił jedynie jeden wykonawca. Mateusza Grędzińskiego komplementowałem już podczas jego pierwszego występu w tym programie. Fajnie, że chłopak wraca do Voice’a po 3 latach, zmieniony, dojrzalszy, chyba bardziej świadomy. To na pewno nie jest łatwa decyzja, bo niektórzy mówią, że nie wchodzi się 2 razy do tej samej rzeki. Jeśli ktoś się więc decyduje na taki krok, to musi mieć jakiś powód. I powód Mateusza jest dla mnie konsekwencją pewnych życiowych decyzji. Brawo za odwagę!

 

Zostaw komentarz