Skip to content
15 wrz / Wojtek

Tori Amos – „Native Invader” [RECENZJA]

Tę artystkę znam od dawna. Znam jej wiele wcześniejszych osobnych nagrań, ale nigdy jakoś specjalnie mnie nie interesowała. Budowało się we mnie przekonanie, że to artystka ekscentryczna, tworząca nieco dziwną muzykę. Album „Native Invider” to moje pierwsze spotkanie całościowe. I muszę przyznać, że zostałem mile zaskoczony.

Ten album na pewno jest ciekawy koncepcyjnie, bardziej przekonuje mnie słuchanie go w całości, niż poszczególnych piosenek. Niestety jednak album mnie trochę rozczarował. Zdaję sobie sprawę, że artsytka śpiewa tu o rzeczach ważnych. Już sam tytuł albumu świadczy o głosie artystki w dyskusji na temat elekcji nowego prezydenta USA. Czy to jednak jest jakiś istotny wyróżnik? Wszak takie głosy dochodzą od większości amerykańskich artystów, którym nie jest obcy los ich kraju. Dla mnie jednak najważniejsza ciągle jest muzyka. A ta jest tutaj nierówna. Z jednej strony słyszymy niezłe brzmienie i bardzo dobre technicznie nagrania. Nie przekonuje mnie niestety głos artystki, który raczej nie przystaje do wyśpiewywanych treści. Same kompozycje też szczególnie atrakcyjne nie są.

Na mnie największe wrażenie zrobiła piosenka „Cloud Riders”, w której jest balans między melodią i tekstem, a aranżacja nie przytłacza treści. Intersująca jest także „Up the Creek” z wyróżniającym się aranżem. Początkowo też stawiałam na „Chocolate Song”, niestety coś się w tej piosence psuje – bardzo razi mnie, że do jak gdyby podstawowej melodii  („satiny luscious chocolate”) wokalistka dośpiewuje drugą wartwę („I don’t hate you”), która jest tak banalna, w dodatku zaśpiewana w trywialnych tercjach, że aż mi szkoda tego utworu.

Tego albumu wysłuchałem ze sporym zainteresowaniem, ale raczej nie będę za nim tęsknił.

7/10

Zostaw komentarz