Tymek – „Tytuły dwa” [RECENZJA]
Muszę powtórzyć – okazuje się, że fenomen albumu „Odrodzenie” był jednorazowym strzałem, bo żadna wcześniejsza ani późniejsza płyta nawet nie zbliżyła się poziomem. Można nawet odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z artystą o dwóch kompletnie innych osobowościach. Najnowszy krążek artysty jest najlepszym potwierdzeniem – znowu jest banalnie i nijako.
Pomysłem Tymka na kolejne albumy jest zapraszanie za każdym razem innego producenta. Tym razem padło na Distroke, czyli Macieja Piworowicza, który jest autorem całej ścieżki dźwiękowej. Można odnieść wrażenie, że muzyka i teksty żyją tutaj niezależnie, jakby jedno nie zauważyło obecności drugiego. Podkłady najczęściej są schematyczne i bardzo powtarzalne, jakbyśmy słuchali ciągle tych samych utworów. Na tym banalnym tle teksty, czasami nawet nieco poważne, brzmią groteskowo, bo nie da się opowiedzieć o rzeczach ważnych z klubową, bardzo taneczną muzyką.
Ten album jest jak niegroźna choroba – szybko się ją przechodzi i jeszcze szybciej o niej zapomina.
5/10